Rzecznik prasowy KEP to w powszechnej świadomości rzecznik całego polskiego Kościoła, zresztą słusznie. Tym bardziej może pora pokazać, w symboliczny sposób, że stanowią go nie tylko duchowni?
Funkcja rzecznika Episkopatu, choć nie najważniejsza i zbyt istotna, jest jednak symboliczna. Za dwa miesiące powinniśmy poznać nazwisko następcy ks. Józefa Klocha, który pełnił ją od dwunastu lat. Giełda powoli rusza. Niektórzy bawią się w typowanie przyszłych kandydatów, wysuwają swoje propozycje, postulują, żeby przyszły rzecznik był taki a nie inny, a może nawet, żeby to wreszcie była… rzeczniczka. Nie chcę tutaj kreślić portretu idealnego rzecznika prasowego KEP, ani tym bardziej bawić się w spekulacje co do nazwisk; chociaż jestem jedną z ostatnich osób, z którymi biskupi będą się w tej sprawie konsultować, to wyjawię moje jedno marzenie: żeby to nie był ksiądz.
Rzecznik prasowy – profesjonalista, dobrze znający media oraz czujący się we współczesnych środkach komunikacji, szczególnie w mediach społecznościowych, jak ryba w wodzie – jest polskiemu Kościołowi bez wątpienia bardzo potrzebny. Głos biskupów, ale też i pasterzy niższego szczebla, jest w mediach często tak wykoślawiany, przeinaczany i przekręcany, że przydałby się nie tylko sprawny rzecznik, ale wręcz odświeżone i solidnie wzmocnione całe biuro prasowe KEP (które i tak radzi sobie całkiem nieźle), na wzór Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej. Oczywiście wymagania, potrzeby i liczba zadań jednej i drugiej instytucji są zupełnie inne, choćby ze względu na proporcje Episkopatu Polski i Stolicy Apostolskiej – ale w gruncie rzeczy cel jest taki sam: być „głosem Kościoła”, podawać współczesnemu światu jego nauczanie, przy zachowaniu zarówno jednoznaczności doktryny jak i profesjonalnej formy medialnego przekazu. Joaquín Navarro-Valls, wieloletni dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej przy Janie Pawle II, ujął to tak:
Naszym największym wyzwaniem jest dostarczenie informacji miliardowi katolików na całym świecie za pośrednictwem komercyjnego systemu mediów. Poza tym chodzi o to, by zachować religijny wymiar informacji. A nie jest to łatwe, gdyż logika Kościoła jest inna niż logika mediów. Współczesne media żyją codziennymi wydarzeniami, natomiast rzadko zajmują się pogłębioną analizą idei, które są przedstawiane jedynie jako indywidualne opinie. Z drugiej strony, mamy logikę Kościoła, który analizuje wszystko z perspektywy doktrynalnej i patrzy na problemy w sposób całościowy – każdy szczegół stanowi część całości.
Ks. Józef Kloch, który rzecznikiem prasowym Episkopatu Polski został 1 lipca 2003 roku (a więc w historiografii medialnej było to w poprzedniej epoce), w mojej ocenie wywiązywał się z tego zadania bardzo dobrze, również współcześnie. Nic dziwnego, sam jest specjalistą w dziedzinie mediów, służy nadal swoim doświadczeniem na UKSW w Warszawie w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa. Miałem przyjemność uczestniczyć przez jeden semestr w jego wykładach, z których wyniosłem sporo wiedzy w tej materii.
Wybór osoby świeckiej na funkcję rzecznika prasowego KEP byłby wydarzeniem symbolicznym – pokazałby, że w polskim Kościele udaje się, mniej lub bardziej mozolnie, przełamywać tradycyjny klerykalizm w obsadzaniu „stanowisk” kościelnych. Wiadomo, skąd to się wzięło – dzięki Bogu (i dzięki pasterskiej zachowawczości w tej kwestii) w większości ominęły nas doświadczenia Zachodniej Europy, gdzie często świeccy zaczęli decydować o wszystkim, zwłaszcza na poziomie parafii, gdzie kapłan był jedynie zatrudnionym przez radę parafialną jednym z pracowników, a nie pasterzem owiec na danym terenie. U nas: przechył w drugą stronę. Z przyzwyczajenia do mnogości powołań (chociaż w ostatnich latach to też się zmienia), mamy niemal samych księży na wszystkich kierowniczych stanowiskach – w kuriach, instytucjach charytatywnych, wydawnictwach, mediach, przy budowie kościołów, przy pieniądzach Kościoła itp. W takich przypadkach, z tego co wiem, często naprawdę trudno pogodzić profesjonalne pełnienie danej funkcji ze swoją posługą kapłańską, która powinna być przecież na pierwszym miejscu.
To wcale nie jest źle, gdy dany ksiądz orientuje się bardziej w tej lub innej dziedzinie. W przypadku mediów – to świetnie, gdy umie się w nich poruszać, nie boi się publicznych wypowiedzi, również na trudne tematy, potrafi szybko zareagować i zwięźle zakomunikować stanowiska Kościoła w danej sprawie, skomentować w jego świetle aktualne wydarzenia. Ale do tego nie trzeba być księdzem. Równie dobrze można być (a nawet lepiej, bo nie jest się na starcie skreślonym w oczach niektórych jako gość w koloratce) świeckim katolikiem, wykształconym, z odpowiednią prezencją, wyszkoleniem medialnym, dobrze się wysławiającym, w pewien sposób wręcz – atrakcyjnym dla kamer.
Wystarczy porozmawiać z kimś, kto trochę pobył na misjach – czy to w Afryce, czy za naszą zachodnią granicą – żeby uświadomić sobie nasz polski nieuświadomiony luksus liczebności kapłanów: nad Wisłą parafie z jednym księdzem to raczej rzadkość, często jest ich tylu, że z powodzeniem mogłoby być jednego mniej, a jeszcze i tak starczy na wcześniej wspomniane obsadzenie koloratkami wszystkiego, czego się da. Tymczasem, jak przypomniał kilka lat temu Benedykt XVI (i to w Warszawie):
Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego. Dlatego, gdy młody kapłan stawia swoje pierwsze kroki, potrzebuje u swego boku poważnego mistrza, który mu pomoże, by nie zagubił się pośród propozycji kultury chwili. Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa.
Tymczasem rzecznik prasowy powinien właśnie – w odróżnieniu od kapłana – skupiać się na „kulturze chwili”, powinien być perfekcyjnie zorientowany w „aktualnych, zmiennych trendach” – po to, żeby w nie wejść i ukazywać głos Kościoła. Mamy zresztą dobre przykłady takich świeckich rzeczników: w Watykanie legendarny już Joaquín Navarro-Valls, w Warszawie-Pradze Mateusz Dzieduszycki, w Płocku Elżbieta Grzybowska. Na świecie osoba świecka w tej roli oczywiście nikogo już nie dziwi.

Watykański prekursor (już eks-rzecznik Stolicy Apostolskiej) i jego dwoje polskich odpowiedników na poziomie polskich diecezji.
Dla mnie mój biskup lub proboszcz wcale nie musi „czuć mikrofonu”. Może się jąkać poproszony o świeży komentarz, płoszyć, gubić wątek (to wszystko byle poza dobrze przygotowanym kazaniem, oczywiście), uciekać przed kamerą. Nie musi koniecznie odbywać jakichś medialnych kursów. Od tego mamy w Kościele dużo więcej osób, dla których to będzie właściwe miejsce. Biskup, proboszcz, ksiądz – niech marnują swój czas i energię przy ołtarzu, w konfesjonale, przy chorych, przy długich rozmowach z potrzebującymi tego ludźmi. Przywołując słowa Franciszka: niech śmierdzi owcami, a nie mikrofonem, studiem, kancelarią (chociaż znam też pozytywne przykłady umiejętnego łączenia obu „zapachów”).
Oczywiście, jeśli jednak okaże się, że następcą ks. Józefa Klocha zostanie kolejny ksiądz (diecezjalny lub zakonnik, wszystko jedno), to nie będę na tę okazję rozrywał szat ani lamentował. Byle dobrze spełniał swoją rolę. Będę miał jedynie nadzieję, że to nie będzie oznaczało kolejnego kapłana, ograniczonego w swojej podstawowej funkcji szafowania sakramentami przez wymagania profesjonalnego zarobienia się w biurze prasowym.