Mylił się nieco, według mnie, Sęp-Szarzyński; nie bojowanie byt nasz podniebny – ale oczekiwanie, a raczej przychodzenie.

Rozpoczęliśmy w Kościele Adwent, czyli oczekujemy powtórnego przyjścia Pana  Jezusa na ziemię, a niebawem będziemy się przygotowywać na pamiątkę Jego narodzenia w Betlejemskim żłobie. Adwent nie oznacza, jak to się często uważa, oczekiwania – ale przychodzenie (łac. adventus = przyjście). Czekamy na naszego Pana – a jednocześnie wciąż doświadczamy Jego przychodzenia i obecności.

Całe nasze życie jest jednym wielkim adwentem. Ciągle na coś (lub na kogoś) oczekujemy, a jednocześnie ciągle coś (lub ktoś) do nas przychodzi.Adwentem jest dzieciństwo, gdy czekamy na bycie starszym, okres młodzieńczy, żeby być już dorosłym, i tak dalej. Szkoła, gdy czekamy na następną klasę, liceum, żeby zdać maturę, studia, żeby dostać dobrą pracę, i tak dalej.

Gdyby się tak mocniej i głębiej zastanowić, to – jak by to banalnie nie brzmiało – zawsze oczekujemy na jakąś formę miłości, dobra, szczęścia. Życie jako nieustanny miłosny adwent – nieźle, co?

adw1

Dobrym obrazem adwentu jest okres seminarium, gdy przez kilka lat człowiek rozeznaje swoje powołanie, formuje się na przyszłego kapłana – a jednocześnie zaczyna go już doświadczać, w pewien sposób, przez coraz większą miłość i zażyłość z Chrystusem.

Podobnie narzeczeństwo, oczekiwanie na sakrament małżeństwa, gdy dwoje ludzi uczy się swojej miłości, oczekuje na jej przypieczętowanie i złączenie się na zawsze – a jednocześnie ta miłość już jest, narodziła się, rośnie i dojrzewa.

Kapłaństwo i małżeństwo, gdy już zaistnieją, stają się nowym adwentem: trwaniem w wierności swojemu powołaniu, uczeniem się swojej miłości i szlifowaniem jej, wzrastaniem w trudach, upajaniem się radościami.

Dla mnie obecnie najbardziej „namacalnym” obrazem adwentu, jest oczekiwanie na narodziny dziecka. Brzemienność mojej żony to z jednej strony oczekiwanie i odliczanie do terminu porodu – a przecież jednocześnie przeżywanie już realnej obecności nowego życia, konkretnej małej Basi, która już jest, żyje, rusza się, słyszy, czuje, coś tam już nawet widzi.

Dzięki temu rozumiem, bardzo obrazowo, na czym polega rozwiązanie tego corocznego dylematu wielu osób, który można streścić pytaniem: czy wolno w Adwencie iść na dyskotekę (przecież to nie Wielki Post, tylko czas „radosnego oczekiwania”)? To nie chodzi o to, czy wolno, czy nie – pytanie jest źle postawione…

Wyobraźmy sobie (ja właśnie nie muszę sobie wyobrażać) kobietę w stanie błogosławionym, którą się spytamy, czy pójdzie poszaleć na tańcach. Rzecz nie w tym, że ona nie ma ochoty na zabawę, albo że jest teraz w czasie jakiegoś smutku lub żałoby: nie, wręcz przeciwnie, jest w okresie niezwykle radosnym, ale jednocześnie nie może sobie pozwolić na zbyt huczną zabawę, bo musi oczekiwać, uważać na siebie i na dziecko pod jej sercem, aby czegoś ważnego nie przegapić, zagłuszyć, przeoczyć. Radość eksploduje w swoim czasie.