Zarówno ja, jak i Ell, nie lubimy się spóźniać. Zawsze staramy się dbać o punktualność – może dlatego ciężko nam zrozumieć, dlaczego nasza pierworodna jakoś nie chce nas w tym naśladować.

Na początku (i przez większość ciąży) wszystko szło zgodnie z planem, jak pod linijkę. Wszystkie badania USG kolejno wytyczały umowny termin na 22 lutego. Umowny, bo każda położna powie Wam, że trzeba odjąć albo dodać 14 dni. Na poród przedwczesny niespecjalnie się nastawialiśmy – no ale przekroczenie terminu to już dla nas poważna lekcja cierpliwości.

baska2

No na co czekasz, Mała? No, wiadomo, gdzie Ci będzie lepiej, jak nie teraz – w brzuchu mamy, z pełną obsługą, cieplutko, miło, wygodnie… Skaczesz jak oszalała (lekarze twierdzą, że to bardzo dobrze), robiąc na maminym brzuchu prawdziwe show: górki, pagórki, falowania i co tam jeszcze wymyślisz. Gdy leżymy wszyscy w łóżku, to nawet tatę boksujesz, ile sił w nóżkach. Ale, słuchaj, mamie jest już naprawdę ciężko w ostatnich dniach – tak jej poprzestawiałaś kości w biodrze, że chodzi jak pingwin z Madagaskaru, tylko że w zwolnionym tempie! Nawet Granda przez to cierpi, bo na długie spacery z panią nie wychodzi.

Wszystko gotowe, czekamy!

Pociesza nas, że teraz to już po prostu nie da się inaczej, skończyć to się może w jeden jedyny sposób: porodem. Na izbie przyjęć (pozdrawiamy towarzyszki i towarzysze z kilkugodzinnego siedzenia w szpitalu św. Zofii!) z lekką zazdrością spoglądamy na mamy, którym już wody odeszły, zapraszane do przebrania się w koszulki i fru, na górę, na oddział.

baska1

Ale którędy się wychodzi?

Ale OK, niech będzie tak, jak trzeba i kiedy trzeba. Z późniejszej perspektywy domyślam się, że nie będziemy już pamiętać, czy przesunięcie było o dzień, dwa, tydzień, czy ile tam. Byle się wreszcie urodziło – zdrowo, bezpiecznie, wtedy gdy trzeba.

Niesamowita tajemnica natury – nikt jeszcze nie odkrył, kiedy to ma nastąpić. Wszystkie kalkulatory, kółka, kalendarze – niech się chowają.

Od samego początku obraliśmy za patronów tej ciąży dwóch świeżych świętych, których mamy na jednym obrazku w sypialni: św. Jana XXIII i św. Jana Pawła II. Zerkają teraz uśmiechnięci i jakby przekornie przypominali jedną z moich ulubionych „złotych myśli”:

Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz Mu swoje plany!