Jestem typowym przedstawicielem swojego narodu – narzekanie idzie mi znakomicie, podobnie jak wyszukiwanie sobie wszelkich przeszkód i trudności. Zwłaszcza takich utrudniających jakiekolwiek konstruktywne działanie. Stopniowo jednak starzeję się i dostrzegam, że choć takie biadolenie przynosi czasem ulgę, odbiera nam jednak piękno trwającej chwili i przysłania otrzymywane dobro. Narzekając zawsze oddaję kawałek swojego szczęścia walkowerem. A tym razem nie chcę!
Dlatego choć czuję ogromny żal do osób, które okradły mnie z piękna i mocy, jaką niesie poród, nie chcę, aby to było jedyne, co zapamiętam z narodzin Jadwigi. Nie dam się okraść drugi raz. Dlatego zaserwuję sobie i Wam odtrutkę. Wszystko, co było złe i niesprawiedliwe przelałam na papier i wysłałam do odpowiednich instytucji – tylko tyle i aż tyle mogę zrobić dla innych kobiet i dla siebie samej. Teraz chciałabym utrwalić i przekazać Wam to, co działo się za kulisami i co ostatecznie wyciągnęło mnie za uszy z potężnego dołka.
Nie jest dla Was tajemnicą, że nie jestem jedynym wrażliwcem na tym blogu. Ten czas, czułość i wyrozumiałość, jaką ofiarował mi mój mąż, trudno nawet opisać. To niewątpliwie dzięki niemu z idealnej kandydatki na ofiarę depresji poporodowej zmieniłam się znów w mamę dla swoich dzieci. Każdemu człowiekowi życzę spotkania na swojej drodze takiej bratniej duszy. Nie udało nam się obronić przed medyczną znieczulicą, więc zastąpiliśmy ją ludzką miłością, która leczy najlepiej.
Dziękuję moim bliskim, którzy dali mi komfort niemartwienia się o Basię. Nawet mając pewność, że jest otoczona opieką i dobrze się bawi, tęskniłam za nią niemożebnie. A otoczył ją sztab dziadków, babć, wujków i cioć. Sztab na medal, który tak trudno docenia się w codzienności rodzica pełnej groźnych cukierków, paskudnych różowych ubranek i demoralizujących zabawek. Ostatecznie to okazuje się tak mało ważne.
Zapewne Janek i nasza rodzina domyślają się, że uratowali mi kuper w tym całym zamieszaniu. Jednak poza najbliższymi również otoczył nas krąg życzliwości i zrozumienia wyrażanego tu, w Internecie: na naszym blogu, fanpage’u, intagramie, w komentarzach i wiadomościach prywatnych. To Wam najbardziej dedykuję ten wpis. Tyle mądrych i ciepłych słów, które do nas spłynęły trudno było się spodziewać. Dziękuję za wrażliwość i wyrazy babskiej solidarności. Dziękuję za wskazówki, opisy własnych doświadczeń i wszystkie wirtualne przytulenia. Za moc tego wsparcia, za które nie da się odwdzięczyć, można je tylko przekazać dalej.
Żeby dojść do tego momentu, w którym jestem i cieszyć się z narodzin przeukochanej córeczki musiałam przetrawić wiele spraw. To czego doświadczyłam nie było moją winą, to czego pragnęłam dla siebie i swojej rodziny nie było fanaberią i ostatecznie to, jak urodziłam nie umniejsza cudu nowego życia. Dziękuję Natalii z Drużyny B, Asi Kusy, Kasi Lipińskiej z 280dni, Oli Wilk-Przybysz, Dobrusi Pływaczewskiej, Ani Lipskiej, Ani Mazaj i wielu, wielu innym po prostu dobrym ludziom.
W stawianiu mnie na nogi wzięła udział też nasza doula, Julita Molenda. Szczerze powiedziawszy mam gdzieś, co sądzą na temat douli niektórzy lekarze i niektóre położne. Takiej siły przebicia, profesjonalizmu i walki o mnie wtedy, kiedy ja już nie miałam siły… tego nie dał mi nikt w tym szpitalu. Doceniam jej wysiłek dla mnie i dla innych dziewczyn – Julita pracuje także w Fundacji Origo, pomagając mamom i dzieciom w trudnej sytuacji.
Na koniec już małe światełko dla Inflanckiej. Dwie położne, którym dziękuję z całego serca: Joanna Sobolewska-Antoniuk i Małgorzata Rokicka. Pierwsza uratowała naszą sprawę laktacyjną. Po operacji całą noc wstawała i pomagała mi przystawić Jadzię do piersi. Wiele, wiele razy, cierpliwie i łagodnie, była moimi rękoma, wtedy kiedy ja jeszcze nie czułam rąk po znieczuleniu. Druga o poranku pomogła mi wstać z łóżka, bez pośpiechu, z wrażliwością i współczuciem.
Teraz, tuż obok choinki w drewnianej kołysce śpi Jadwisia, w drugim pokoju spokojnie śpi Basia. Jest rodzina i jest dom. A ja jestem największą szczęściarą pod słońcem… Dzięki Ci Panie Boże!