Dawno nie byłem w kinie przy tak (prawie) pełnej sali. I nie była to jedynie kwestia środowych promocji w jednym z multipleksów – „Ziarno prawdy” rzeczywiście cieszy się dużym powodzeniem i wielu (bardzo wielu) fanów książek Zygmunta Miłoszewskiego jest po prostu ciekawych, jak udała się ekranizacja drugiej części trylogii o przygodach prokuratora Teodora Szackiego.

Ciekawość była tym większa, że poprzednia próba, ekranizacji pierwszej części („Uwikłania”), mówiąc ogólnie i delikatnie, nie zachwyciła. Eksperymenty z przeistoczeniem Szackiego w Szacką, a Warszawę w Kraków, oraz wiele innych zabiegów, sprawiły, że sam Miłoszewski uznał próbę przeniesienia na ekran jego powieści za niezbyt udaną i nie był pozytywnie nastawiony co do kolejnych filmowych pomysłów. Na szczęście Borys Lankosz (reżyser choćby świetnego „Rewersu”) przekonał go do współpracy, dzięki czemu scenariusz powstawał w duecie reżyser-autor pierwowzoru – co mogło dać efekt tylko najlepszy z możliwych.

ziar1

Oglądanie filmów traktuję przede wszystkim jak dobrą rozrywkę – tym bardziej, gdy to kryminały. Książki Miłoszewskiego czytają się szybciej, niż by to wypadało z ich strony. Zwykle trudno, żeby ekranizacja była po prostu dokładną kopią książki, jednak w tym wypadku mamy do czynienia z wiernym przekładem – i bardzo dobrze. Oczywiście, nie wszystko się tam dało pewnie upchnąć, więc wcześniejsza lektura wyjaśnia niektóre sceny (choćby powód wybuchu w podsandomierskim tunelu), ale też pozwala dostrzec niektóre ciekawe modyfikacje (jak np. zakręcony pasjonat-specjalista od broni białej, który w książce jest jednym z redaktorów niszowego czasopisma na ten temat, a w filmie dzieli się swoją pasją na vlogu).

Film trzyma w napięciu, od początkowej, dość mocnej, czołówki, aż po zakończenie (chociaż je znałem, to jednak nie nudziłem się i byłem ciekaw rozwiązania zagadek). Bardzo dobra muzyka Abla Korzeniowskiego, w miarę nowoczesna, nadająca rytm całej akcji. Zdjęcia Sandomierza, ukazujące go w całej pełni, ale już nie na modłę sielankowego w gruncie rzeczy „Ojca Mateusza”. Do tego miasta chyba już na stałe przylgnie miano „miasta zagadek”.

Jednocześnie nie jest to jedynie rozrywka, film kryminalny, jakich setki już wyprodukowano, z mniejszym lub większym pomyslem na intrygę. Daje do myślenia, można tu się pozastanawiać nad kilkoma uniwersalnymi sprawami, jak też nad naszymi przeróżnymi przywarami – choć są one często przerysowane, czasami niepotrzebnie, to i tak z pewnością nie zgodzę się, żeby „Ziarno prawdy” nazywać jakąś kolejną propagandówką, czy, nie daj Boże, filmem „antypolskim” (a już takie głosy się pojawiają). Jeśli ktoś jest mocno uprzedzony, to, jakby nie próbować, nie przebije się takiego muru. Pewnie, skojarzenia choćby samych nazwisk: Miłoszewski (promowany przez „Politykę”), Więckiewicz (ulubieniec szeroko rozumianego „salonu”), tematyka (skomplikowane losy polskich Żydów, niejednoznaczna rola żołnierzy antykomunistycznego podziemia, w tle jeszcze tzw. mordy rytualne i pojęcie „polskiego antysemityzmu”) – gdy to wszystko się ze sobą zsumuje, otrzymujemy na dzień dobry poklask „Gazety Wyborczej” i jej podobnych mediów. Jest mi do tego całego tałatajstwa naprawdę daleko, dlatego uznaję to po prostu za zbieg okoliczności.

Nie chcę tu stworzyć jakiejś przesłodzonej laurki – zawsze można się do czegoś przyczepić. Na przykład: niezbyt podobały mi się wspomniane już przerysowania pewnych postaci, postaw, tak jakby trzeba było przesadnie łopatologicznie coś pokazać. Mierził mnie więc upiorny kościelny w katedrze („nie po mytym”), podobnie jak jego demoniczna współpracownica; facet w drzwiach deklarujący się jako „my, prawdziwi Polacy” (to była chyba najgłupsza scena), księża ukazani jak jakieś śmieszne dziwolągi (po drugiej stronie przesympatyczny, oczywiście, rabin). Na szczęście takich irytujących momentów nie było zbyt wiele.

ziar2

Pod względem aktorskim film po prostu dobry, i tyle. Więckiewicz trochę już jakby zgrany, niespecjalnie zachwycający jako Teodor Szacki, ot, dobrze zagrana rola, jak na dobrego aktora przystało. Ale zaplusował też, choćby sposobem ukazania relacji ze swoją współpracownicą, Basią (w tej roli Magdalena Walach): niby flirt, ale nie do końca, trochę rywalizacji, trochę wzajemnych docinek, później nieco sympatii, ale takiej niebanalnej, zupełnie innej, niż by to się sztampowo narzucało (scena z jego przekładaniem nogi na fotelu, nawiązująca do wiadomo czego, przejdzie chyba do historii). Rewelacyjny za to Jerzy Trela – postać Wilczura chyba najbardziej ciekawa, przyciągająca, najprawdziwsza i przekonująca wśród pozostałych. Jakoś mi ostatnio umknął ten aktor, jakiś czas go nigdzie nie widziałem, a w „Ziarnie prawdy” byłem zafascynowany każdą sceną z jego udziałem.

ziar3

Jak dla mnie: mocne 7/10.

(Nie pretenduję do roli krytyka filmowego, książkowego, czy jakiegokolwiek innego. Ten wpis figuruje w kategorii Czytam / Oglądam, w której będę pozostawiał swoje subiektywne wrażenia, niekoniecznie w formie wzorcowej recenzji.)