W mijającym tygodniu jednym z najbardziej gorących tematów był niewątpliwie problem wykorzystywania seksualnego w Kościele. To wyjątkowo trudny i wrażliwy obszar – staram się na niego patrzeć, na ile potrafię, całościowo, biorąc pod uwagę różne aspekty; dlatego temu tematowi poświęcam dwie z trzech części mojego podsumowania. Na szczęście prawdziwe życie nie składa się tylko z takich ciężkich zagadnień…

KARNAWAŁ

Wyjątkowo długi karnawał mamy w tym roku – ale powoli majaczy na horyzoncie Środa Popielcowa (6 marca). Chcieliśmy wspólnie z Elą wybrać się w tym roku na jakąś zabawę, rozerwać się, potańczyć… może na jakiś bal? Jak to my: tyle było zastanawiania się i wyliczeń, że w końcu wybraliśmy opcję zero, czyli dzieci do dziadków na noc (pierwszy raz by tak było!), a my na imprezę do warszawskiego Hula Kula, w ofercie „bal maskowy”, dj, druga sala z polską muzyką, całkiem zachęcający opis. Niedziela miała zaś wyglądać tak, że Basia zaprosiła część swoich koleżanek i kolegów z przedszkola na imprezę urodzinową – zarezerwowane miejsce w miłej, kameralnej sali zabaw, już wybraliśmy jaki tort upieczemy, takie tam… no i w piątek Basię odwiedziła wysoka gorączka i jakieś dziwne choróbsko (podobnie jak część dzieci w przedszkolu), więc impreza do przeniesienia, rodzice do obdzwonienia, nasze wyjście pod znakiem zapytania…

W końcu rodzice przyjechali i spędzili wieczór z ledwo żywą Basią i diablicą tasmańską Jadzią, a my pojechaliśmy potańczyć do Hula Kula. Podsumuję to doświadczenie tak: następnym razem wybierzemy chyba jakąś ofertę dla emerytów, bo dźwięki, zwane przez bywalców tamtejszego parkietu „muzyką”, sprawiały nam taką trudność w dobraniu do nich jakiejś choreografii, poza wygibańcami na wzór towarzystwa, że myśleliśmy że umrzemy ze śmiechu. W drugiej sali owszem, można było potańczyć przy o wiele bardziej rytmicznej i melodyjnej muzyce polskiej – ale były to na okrągłe hity disco polo, więc po dwóch piosenkach nie byliśmy w stanie już dalej tego słuchać.

Dlaczego o tym piszę, i na dodatek w części niby pozytywnej, dobrej, radosnej? Bo zawsze z takich wspólnych doświadczeń staram się wydobyć jakieś dobro. Spędziliśmy razem wieczór „na mieście”, coś wspólnie zjedliśmy, trochę się jednak poruszaliśmy, popatrzyliśmy sobie w oczy, pożartowaliśmy, pośmialiśmy się z ludzi dziwnie gibających się… może to nie była randka marzeń, ale jednak była. Dziewczynki w domu, cały weekend spędzony wspólnie – pomimo osłabienia i choroby jednak z wykrzesaniem momentów wspólnych zabaw, śmiechów, domowej aktywności.

PEDOFILIA

Szczerze mówiąc, głowa już mnie boli od przyglądaniu się tematowi „pedofilii w Kościele” – używam cudzysłowu, bo to określenie tak pojemne, będące workiem, do którego wrzuca się mnóstwo spraw, że ciężko o nim dyskutować bez ustalenia definicji, celów, pojęć. Głowa boli też dlatego, że wykorzystywanie seksualne przez duchownych to coś tak odrażającego, potwornego, mieszczącego się w tajemnicy największego zła i podłości, że trudno obok niego przejść bez emocji – szczególnie, gdy się jest rodzicem małych dzieci. Pisałem o tym szerzej w tym miejscu, zachęcam do zerknięcia.

Głowa boli też od ciągłego tłumaczenia, że wtłaczanie do głów stwierdzenia, że „Kościół jest siedliskiem pedofilii” jest takim samym wrednym urabianiem, jak hasło „Polska jest siedliskiem antysemityzmu” – oba sprawnie, i za duże pieniądze, promowane na całym świecie

Nie sposób jednocześnie nie zauważyć, że problem pedofilii w Kościele – który owszem, istnieje, i nie ma co udawać, że jest inaczej – jest wykorzystywany jako pretekst do uderzenia w Kościół. Chciałbym być dobrze zrozumiany: jeśli na jednej stronie szali położymy szeroko rozumiane „dobro Kościoła” (jego dobre imię, wizerunek instytucji itp.), a na drugiej dobro ofiar molestowania seksualnego – to zawsze powinien „wygrać” konkretny człowiek, szczególnie pokrzywdzony, a nie instytucja, szczególnie gdy okazuje się, że zawiera w sobie patologiczne mechanizmy. Jednak walka z pedofilią nie może być walką z Kościołem. Nie każda walka o dobro jest zawsze dobra; cel nie uświęca środków – to są niby oczywiste prawdy, ale czasami nam umykają.

W Rzymie do papieża Franciszka podeszli przedstawiciele fundacji „Nie lękajcie się”, której prezesem jest człowiek, w przeszłości wykorzystany seksualnie przez duchownego. Może to nie będzie poprawne politycznie: jednak bycie ofiarą pedofila nie czyni kogoś, w sposób automatyczny, specjalisty w tej dziedzinie i osoby obiektywnie zajmującej się tym tematem – zaryzykuję stwierdzenie, że jest wręcz odwrotnie. Zresztą najpierw „mapa pedofilii kościelnej”, zamieszczona na stronach fundacji, a później „raport” o pedofilii w polskim Kościele, wręczony papieżowi Franciszkowi, świadczą o tym dobitnie. To materiały pełne nierzetelnych i niesprawdzonych informacji, z pomieszaniem metodologicznym i błędami. Na dokładkę mamy dwie panie, firmujące działania fundacji i będące jej „twarzami”: poseł, zdeklarowaną antyklerykałkę i zwolenniczką „prawa do aborcji”, oraz radną Warszawy, walczącą o wyrugowanie Kościoła z przestrzeni publicznej. Nie są to dla mnie osoby wiarygodne i godne zaufania w tej tematyce.

Szczególnie bolesne jest to, że w dzisiejszej rzeczywistości Kościół stał się łatwym chłopcem do bicia. Przykłady księży, niesłusznie oskarżonych o pedofilię na podstawie jednego (fałszywego) świadectwa, którym złamano życie, z dnia na dzień przyklejono łatkę, której w zasadzie nie da się pozbyć, wykluczono społecznie – można ułożyć całą listę, w każdej części świata. Jest to działanie nieuczciwe, równie godne potępienia jak sam grzech pedofili.

KOŚCIÓŁ

W tym wszystkim jest mój ukochany Kościół. Święty, wielki, wspaniały – składający się z grzeszników, ludzi przesiąkniętych żądzą władzy, traktujących instytucję jako wygodne miejsce do realizacji swoich (niekiedy chorych) planów. Kocham Kościół nie za to, jaki jest – ale pomimo tego.

Kocham Kościół za to, że dokonuje w tych dniach refleksji nad tym bolącym tematem, jakim jest problem pedofilii. Jestem dumny, że jestem rzymskim katolikiem, bo żadna inna instytucja (religijna, państwowa, społeczna, edukacyjna, sportowa, rozrywkowa etc.) nie zrobiła tak wiele jak Kościół katolicki, żeby dokonać samooczyszczenia, opracować systemową walką z patologią wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży – a jest to patologia, ogarniająca wszelkie rejony współczesnego życia: od domu i rodziny, przez otoczenie, szkołę, sport… aż po środowiska kościelne.

Księża nie biorą się z księżyca, tylko są dziećmi swojej epoki, kultury, obyczajów, przesiąkniętych erotyką, pornografią, homoseksualizmem, podmiotowym traktowaniem drugiego człowieka. Nie jest to żadne usprawiedliwienie, bo od tego jest kompleksowa formacja kapłańska, żeby nie dochodziło do tak potwornego zgorszenia – ale nie można abstrahować ludzi Kościoła ze świata i tylko w tej instytucji, jak w soczewce, skupiać się na rozwiązaniu problemu pedofilii. Kościół to podejmuje, odważnie i stanowczo, pochyla głowę w geście skruchy i pokuty, i za to go kocham. Oczywiście, nigdy dość poprawiania wewnętrznego prawa, nigdy dość stanowczości i wreszcie: zmiany mentalności, odświeżenia skostniałych struktur, sprawnego reagowania na konkretny problem, jednoznacznego potępienia grzechu. Prawo jest, zasady są, diagnozy istnieją – nic, tylko wcielać w życie.

Wreszcie, najważniejszy wniosek: nic nie da się zrobić bez stanięcia w prawdzie. Owszem, Kościół (zwłaszcza na poziomie niektórych poszczególnych episkopatów) ma dużo „za uszami” w tej dziedzinie, i historie takie jak w Irlandii, Stanach Zjednoczonych czy Chile jeżą włosy na głowie. W pewnym sensie pocieszające jest, że Kościół w Polsce to zupełnie inna skala problemów, inne okoliczności, uwarunkowania – to nie oznacza, że problemów nie ma i że wszystko jest w pełni wyjaśnione i bezbłędne, ale myślę, że scenariusz irlandzki nad Wisłą (ogromne odszkodowania finansowe i w efekcie niemal bankructwo Kościoła, obniżenie do zera jego autorytetu w społeczeństwie, odcięcie od edukacji i wychowania dzieci i młodzieży) nie grozi; nie chciałbym tego, choćby ze względu na moje córki.

W stanięciu w prawdzie nadzieja – i głęboko wierzę, że Kościół coraz bardziej to potrafi (choć to nie takie proste i bezbolesne, każdy z nas to potwierdzi na podstawie własnego nawracania się, poprawy życia, oczyszczenia z grzechów). Tylko wtedy będziemy wiarygodnymi świadkami Chrystusa.

Warto przeczytać przemówienie papieża Franciszka na zakończenie watykańskiego spotkania przewodniczących episkopatów, zakończonego właśnie dziś. Ono naprawdę dużo wyjaśnia, obrazuje, daje nadzieję.

 Ten wpis jest moim przeglądem minionego tygodnia z cyklu „2 plus 1, czyli tygodniowy kubek miodu z łyżeczką dziegciu”. O jego zasadach możesz przeczytać tutaj. Jeśli spodobał Ci się powyższy tekst, możesz go udostępnić. Zachęcam również do komentowania poniżej.