Uczucie ze szkolnej ławy, wakacyjna miłość, a może przyjaźń z sąsiedztwa? Wydaje mi się, że każdy z nas ma w głowie jakieś takie wyobrażenie-wymarzenie tego, w jakich okolicznościach chciałby spotkać miłość swojego życia. No, a przynajmniej się zakochać. Na przykład ja marzyłam o takiej harcerskiej miłości, z długimi nocami przy ognisku z gitarą, zbiórkami, głupimi kawałami i podchodami na warcie… I guzik miałam. Tak się bowiem składa, że Pan Bóg nie ma respektu względem moich marzeń i zawsze kombinuje dla mnie coś zupełnie innego. Tak jakby gdzieś z boku chichotał i mruczał do mnie „będzie pani zadowolona…”
Nasz serdeczny przyjaciel, ks. Mariusz rozpoczynając kazanie na naszym ślubie zaczął od słów „Kto by pomyślał…”, bo ta nasza miłość tak do nas wyskoczyła jak ten Filip z Konopii, a potem potoczyła się lawiną w zawrotnym tempie. Cóż, my się na pewno nie spodziewaliśmy! I choć pod względem geograficznym nie było nam do siebie daleko, to lataliśmy po takich życiowych orbitach, które nie dawały nam szans na spotkanie. A jednak Ktoś zaplanował inaczej.
Ja, przedwcześnie zgorzkniała, zatwardziała stara panna z obronną tarczą wojującego feminizmu – kto mnie znał z tamtych lat, nadal się dziwi nad kolejami moich losów. I On, świeżo po przerwaniu edukacji w seminarium, jeszcze nieco pokiereszowany, ważący wszystkie racje na rozdrożu swojego powołania. A w środku nas, gdzieś głęboko zakorzenione pragnienie takiej Miłości niemożliwej – romantycznej, mądrej, dobrej i na zawsze. Chyba właśnie to pragnienie pchnęło nas do pozornie desperackiego kroku, zarejestrowania się na portalu randkowym, który wówczas dedykowany był osobom wyznającym chrześcijańskie wartości. Pojawiliśmy się tam oboje trochę na zasadzie: nie mam nic do stracenia.
Tak, poznaliśmy się przez internet, na portalu randkowym i od tej chwili wierzę, że Pan Bóg całkiem sprawnie posługuje się algorytmami. Żongluje nimi o wiele lepiej niż google i facebook razem wzięte.
Co ciekawe, pierwszy kontakt nawiązaliśmy ze względu na błąd systemowy. Ale szybko przeszliśmy na zwyczajną korespondencję. Po dwóch czy trzech tygodniach spotkaliśmy się po raz pierwszy. Dokładnie 23.09.2010 r. Wkrótce minie nam 8 lat od tego spotkania, a pamiętam je jakby było wczoraj. Przez niemal sześć godzin wędrowaliśmy po Warszawie, a jesień była piękna, złota i słoneczna. Janek dopiero po kilku przewędrowanych, wielogodzinnych spotkaniach przyznał się, że moglibyśmy jednak gdzieś usiąść, bo bolą go nogi 😉 I tak sobie wędrujemy, ręka w rękę w kolejne lata i muszę przyznać Panu Bogu, że faktycznie jestem zadowolona.