Węgry jako kierunek naszych tegorocznych wakacji zostały wybrane częściowo spontanicznie, częściowo świadomie. W końcu Lengyel, magyar – két jó barát (Polak, Węgier – dwa bratanki), nasza historia niemal od początku była okraszona przyjaźnią, pogoda tam jest dobra, kraj piękny, jedzenie pikantne, torty przepyszne… czego chcieć więcej? Namiot do samochodu i jedziemy!

Poza językiem, niepodobnym do żadnego innego, i przelicznikiem walut, do którego przez kilka dni nie idzie się przyzwyczaić – wszystko nam u Madziarów pasowało.

Dzień 1

Piastów – Częstochowa – Bielsko-Biała – Žilina – Komárom

trasa_dzien_1Planując podróż, nie wiedzieliśmy, czy uda się zrobić tę trasę „na raz”. Pewnie gdybyśmy jechali tylko we dwójkę, nie byłoby problemu – ale z małym dzieckiem podróż samochodem to zupełnie inna bajka. Kto jeździł dawniej z Warszawy do Częstochowy ten na pewno zauważył, jak bardzo ta droga się zmieniła. Dawna „Katowicka” to już niemal w całości (poza odcinkiem Paszków-Radziejowice) porządna eskpresówka, więc podróż jest szybsza i wygodniejsza.

Dla Basi jazda autem dłużej niż 1,5 godziny (do 2h) to było maksimum do zaakceptowania. Do tego doszedł upał za oknem, który nie pomagał, a tylko bardziej męczył. Co prawda nasze auto posiada klimatyzację, ale to nie wystarczało. Mała potrzebuje wyszaleć się na zewnątrz, i już. Dlatego po drodze mieliśmy trzy dłuższe postoje:

Częstochowy oczywiście przedstawiać nie trzeba, tam spędziliśmy najwięcej czasu, bo aż ponad dwie godziny. W programie znalazła się najpierw wizyta na placu zabaw w Parku 3 Maja, później dłuższy spacer z wszędzie-biegającym-skrzatem, następnie obowiązkowy pokłon przed Panią Jasnogórską, a na koniec pyszny deser w kawiarni, którą odwiedziliśmy już podczas zeszłorocznego postoju w Częstochowie i którą chyba będziemy nawiedzać za każdym razem:

Pijalnia Czekolady „Czekoladowa Nuta”
Aleja Najświętszej Maryi Panny 71, 42-217 Częstochowa
www.facebook.com/pijalniaczekoladyczekoladowanuta

Bardzo sympatyczne miejsce w stylu retro, dwa ogródki (jeden od frontu, drugi z tyłu), przepyszne desery (na czele z czekoladą, ciasta, lody) plus trochę przekąsek. Nieźle cenowo, przyjaźnie dzieciom. Jeśli ktoś nie był, to koniecznie – a jeśli będziecie w Częstochowie akurat wtedy, kiedy i my, to poza Jasną Górą jest to bardzo prawdopodobne miejsce natknięcia się na nas!

Z Częstochowy wyjechaliśmy w stronę Katowic, następny postój był w Bielsku-Białej, gdzie Ela wcześniej już wypatrzyła miejsce na nasz obiad, w dodatku dostosowane dla naszego najmłodszego uczestnika wycieczki:

Karczma Beskidzka
Żywiecka 313, Bielsko-Biała
www.karczma-beskidzka.bls.pl

Restauracja stylizowana na góralską karczmę (w całej Polsce takie stoją). Trzeba na chwilkę zjechać z drogi S69. Dla Basi był rzeczywiście kącik z zabawkami, wygodnie umiejscowiony pomiędzy dwoma dużymi stołami. Restaurację oceniamy w zasadzie neutralnie, niby wszystko było w porządku, ten kącik zabaw był wygodny bo zajął nam szkraba, ale z drugiej strony w środku nie ma klimatyzacji, więc było bardzo duszno (chociaż to nie ich wina, że na zewnątrz był akurat potworny upał), a za dość standardowy obiad dla dwóch osób zapłaciliśmy całkiem, zaskakująco, sporo.

Po obiedzie wyjazd w stronę Słowacji, droga do granicy bardzo przyzwoita, od Zwardonia do Žiliny dość… egzotyczna. W Žilinie dłuższy postój w parku Zámocký, obok zamku Budatín. Sam zamek nas nie interesował, bo to była typowa przerwa na odpoczynek i wyhasanie malucha, a nie zwiedzanie. Za to park – przepiękny, dużo zieleni, trawników z rozłożonymi kocami piknikowymi albo psami aportującymi piłki, alejek ze snującymi się parami i takie tam.

Podjęliśmy decyzję, żeby jechać prosto do miejsca docelowego, a ponieważ minęła już siedemnasta i nie chcieliśmy rozbijać namiotu po ciemku, ruszyliśmy dalej. Dałem się skusić nawigacji Google’a i nie pojechaliśmy przez Bratysławę i Gyor, ale w Trnawie zjechaliśmy z ekspresówki na mniejsze drogi, przez co mieliśmy zaoszczędzić z pół godziny. Może zaoszczędziliśmy, droga była rzeczywiście atrakcyjniejsza krajobrazowo (pola słoneczników, ładne miejscowości etc.), ale Basia dochodziła już do granic cierpliwości (ile można spać w samochodzie?) i ostatnia godzina była udręką. Udało się jednak dojechać do campingu, którym był:

Solaris Camping és Üdülőházak
Komárom, 2900 Komárom, Táncsics M. u. 34-36

Miejsce zadbane, przestronne. Wygodnie z namiotem, ładna trawa, sporo drzew dających cień. Budynki z kuchnią i łazienkami może i pamiętające lepsze czasy, ale wszędzie czysto, wygodnie, sprawnie. W jednej kuchni była nawet duża zamrażarka do korzystania, za którą tęskniłem później na wszystkich – teoretycznie lepiej wyposażonych – campingach. Jedynym minusem były punkty elektryczne, dostosowane jedynie do dużych kamperów (bez standardowych wtyczek), co nieco nam nadwyrężyło komfort korzystania z czajnika elektrycznego, lampek, ładowarek itp. Blisko restauracja, gdzie zjedliśmy smaczny obiad. Jedynym odczuwalnym minusem były wieczorne najazdy komarów (stąd nazwa miejscowości?), które rzucały się na nas z prawdziwą wściekłością. Chemikalia przeciwkomarowe w Komárom są niezbędne!

SAM_0200Dzień 2

Komárom

Cały dzień spędziliśmy w Komárom. Jako że to niedziela, a nigdzie nie można było znaleźć informacji o mszy w okolicy, przekonałem się jak dużą wygodą jest dostęp do takich informacji w internecie. Niestety, pobliska parafia nie miała swojej strony, więc musiałem podjechać samochodem do kościoła, znalezionego na mapie w smartfonie, i na tablicy odnaleźć informacje o niedzielnej liturgii. Gdyby ktoś potrzebował, to w kościele Serca Pana Jezusa (Jézus Szíve-templom, Szent László utca) msze w niedziele są o 9:00 (właśnie trwała) i o 18:00 (w drugim, starszym kościele).

Z campingu łatwe dojście do kompleksu basenów. W cenie miejsca namiotowego mieściła się też opaska z wejściami do wszystkich basenów, co się bardzo opłaca. Na zewnątrz baseny rekreacyjne, również dla dzieci i maluchów. W środku – basen z cieplejszą wodą, basen sportowy, no i baseny termalne (zaciszne, oddzielone). Wokół sporo miejsc gastronomicznych, więc można spędzić na miejscu cały dzień (akurat był weekend, i widać było sporo ludzi, którzy tak właśnie robili).

SAM_0227

Dzień 3

Komárom – Budapeszt

Do Budapesztu mieliśmy około 100 kilometrów, więc podróż autostradą M1 nie zajęła nam zbyt dużo czasu. Basia akurat ucięła sobie półtoragodzinną drzemkę, więc obudziła się już w stolicy Węgier. Droga przez miasto nie była uciążliwa – Budapeszt ma nawet ładną drogę wzdłuż Dunaju, taki nasz odpowiednik Wisłostrady, z tym że jeszcze bliżej (uregulowanej) rzeki. Na miejsce noclegu wybraliśmy camping położony w północno-wschodniej części miasta, Rómaifürdő, swoją nazwę zawdzięczającej pozostałościom po starożytnych Rzymianach, którzy dotarli tutaj. Wciąż można oglądać ruiny ich budynków, a przy wiaduktach głównej drogi, przecinającej tę dzielnicę, stoją nawet okazałe fragmenty ich starożytnych odpowiedników.

Római Camping
Budapeszt, Szentendrei út 189
www.romaicamping.hu

Camping przyzwoity, zarówno tu jak i w Komárom byliśmy jeszcze przed właściwym sezonem turystycznym, więc swobodnie mogliśmy wybrać miejsc na rozbicie namiotu. Podłoże odpowiednie. Miejsca sanitarne w porządku. Brak pomieszczeń kuchennych jako takich, jedynie zlewozmywaki na zewnątrz (zadaszone), razem z pralkami. Wtyczki elektryczne wreszcie jak trzeba. W recepcji dowcipny pan, który na początku nie chciał nas wpuścić, bo po co nam to miejsce?

Jedynym minusem (rozczarowaniem) była zamknięta restauracja, która według opisu miała być otwarta – ale była definitywnie zamknięta, dobrze sprawdziliśmy. Trochę nam to pokrzyżowało plany, bo musieliśmy skombinować na szybko jakąś kolację. Na szczęście dużym arbuzem można się najeść po kokardkę 🙂

Po rozbiciu namiotu odwiedziliśmy jedynie pobliski sklep, racząc się wieczorem arbuzem i Tokajem, zwiedzanie miasta odkładając na następny dzień.

Dzień 4

Budapeszt

trasa_budapesztRómaifürdő to świetne miejsce, jeśli chodzi o lokalizację i dojazd do centrum Budapesztu: pobliską kolejką jesteśmy tam w 15 minut, więc swobodnie można dalej podróżować po mieście bez samochodu, dobrze zorganizowaną komunikacją miejską. Odpowiednikiem naszego jakdojade.pl jest bardzo dobra i darmowa aplikacja BKK Futár, stworzona przez BKK, czyli Budapesztański Zarząd Komunikacji, pozwalająca wygodnie zaplanować podróż po mieście, włącznie z nawigacją i bieżącym przewodnikiem. Polecam, bardzo nam pomogła! Na pewno trzeba koniecznie zobaczyć linię metra M1, czyli najstarszą (XIX-wieczną, z krótkimi i małymi wagonikami i uroczymi stacjami).

O samym Budapeszcie można by pisać i pisać… piękne miasto, wspaniała architektura i kawał wielowiekowej i skomplikowanej historii (zawsze w takich miejscach płaczę po cichu za zniszczoną świetnością dawnej Warszawy). Z powodu podróżowania z małym dzieckiem, ograniczyliśmy zwiedzanie stolicy w zasadzie tylko do jego prawobrzeżnej strony, czyli Pesztu. Wózka w ogóle nie braliśmy, korzystaliśmy albo z nosidła, albo dreptania przez Basię na piechotę, co oczywiście wydłużało spacer, za to dostarczało sporej atrakcji dla wszystkich wokół (Basia uwielbia machać rękoma i szczerzyć się do napotkanych ludzi), no i dla nas trochę też 🙂

Miejsca, które odwiedziliśmy w Budapeszcie (nie licząc kilometrów schodzonych po ulicach, uliczkach, placach, parkach, skwerkach:

1. Wyspa św. Małgorzaty (Margit-sziget) – przeurocza, podłużna wyspa, po której mogą jeździć jedynie autobusy, więc spokojna i cicha. Miejsce rekreacji, odpoczynku, spacerów, biegania, jazdy na rowerze itp. Mnóstwo zieleni, place zabaw, alejki, zabytki, fontanny.

SAM_0248

2. Művész Kávéház (Budapest, Andrássy út 29, muveszkavehaz.hu) – Budapeszt słynie z wyrobów cukierniczych, zwłaszcza z tortów (kto nie słyszał o najbardziej znanych z nich, tytułowanych nazwiskami najważniejszych Węgrów jak Dobosz czy Esterhazy?), a ta kawiarnia, utrzymana w klimacie najświetniejszych lat Franciszka Józefa, nadawała się doskonale do oddania hołdu w/w nazwiskom, uświęcając je wyśmienitym podwójnym espresso. Wszystko w przystępnej cenie!

3. Bazylika św. Stefana (Szent István Bazilika) – najważniejszy, przepiękny, z monumentalnym frontonem, kościół na Węgrzech, miejsce przechowywania najcenniejszej madziarskiej relikwii: Prawicy św. Stefana (króla). Obowiązkowy punkt dla wierzącego katolika.

20160628_122601

4. Frici Papa Kifőzdéje (Budapest, Király út 55, fricipapa.hu) – tu zjedliśmy obiad: smacznie, niedrogo, wygodnie, tak jak trzeba.

5. Budynek Parlamentu – trudno powiedzieć, że go zwiedziliśmy, bo nie byliśmy w środku, a nawet gdybyśmy chcieli to i tak nie da się nie zauważyć już z daleka monumentalnej i widowiskowej bryły tego budynku, chyba wizytówki węgierskiej stolicy. Podobno jeszcze efektowniej wygląda podświetlony nocą – nie wiem, mieliśmy ze sobą skrzata, który w tym momencie przeżywał swoje przesilenie wytrzymałości, i powoli musieliśmy kończyć obchód po mieście. Ale skrzatowi bardzo się podobała oryginalna, płaska fontanna na placu przed Parlamentem, jak również zraszacze chłodzące.

20160628_153810SAM_0282

6. Dunapark Restaurant end Coffeehouse (Budapest, Pozsonyi út 38, dunaparkkavehaz.com) – no, ale jeszcze jedna cukiernia, bardzo proszę. Uwierzyliśmy sugestii Turkusowej Kropki, ale sorry, Olga, może za Twojego pobytu wszystko było OK, natomiast my wstaliśmy od stolika po oczekiwaniu przez 15 minut, zanim któryś z tych uroczych ciachokelnerów, przechodzących obok, zainteresuje się nami, i poszliśmy szukać czegoś innego.

W ten sposób, już trochę zmęczeni, trafiliśmy do:

7. Maródi Cukrászda (Budapest, Jászai Mari tér 3) – na koniec wycieczki deser z kawą, przyzwoicie, lokal już nie w stylu retro tylko najbardziej współczesna cukiernia, ale to nie przeszkadzało, absolutnie…

Dzień 5

Budapeszt – Zamárdi

Z Budapesztu wyruszyliśmy w stronę Balatonu – ale zanim wyjechaliśmy z miasta, odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce, zaplanowane właśnie na ten moment:

Central Market Hall (Budapest, Vámház krt,, 1-3) – główny targ spożywczy Budapesztu, a raczej ogromna hala targowa w centrum miasta (taka ichniejsza Hala Mirowska, ale chyba większa), ze straganami na których można kupić wszystko, czym należy się pochwalić po powrocie z Węgier (owoce, mięsa, alkohole, ciasta itd.). Na górze stoiska z resztą, czyli całym typowo pamiątkowym mydłem i powidłem: tekstylia, suweniry, bibeloty, ubrania i takie tam. No i kawiarnia!

SAM_0283

Mina na zdjęciu może niezbyt wyrażająca zachwyt, ale to kwestia ujęcia…

Z Budapesztu wyruszyliśmy autostradą M7 w kierunku Balatonu, po drodze mijając Szekesfehervar (podobno warto odwiedzić, ale niezbyt pasowało nam czasowo tym razem). Dojechaliśmy do uroczego miasteczka Zamárdi, tuż naprzeciw słynnego półwyspu Tihany (pośrodku Balatonu), na obrzeżach którego zatrzymaliśmy się w dobrym miejscu…


Ale o kempingu w Zamárdi napiszę krótko w drugiej części tego wpisu. Tam też opiszę kolejne (ostatnie) cztery dni naszego wyjazdu, oraz postaram się podać kilka krótkich, praktycznych informacji dla chcących odwiedzić piękne Węgry: odnośnie języka, waluty, przydatnych źródeł, stron internetowych, aplikacji na smartfon. Już zapraszam!