Zanim zdam relację z dalszej części naszego węgierskiego urlopu – garść praktycznych informacji. Takie skondensowane praktyczne porady nt. pobytu na Węgrzech znajdziecie w każdym przewodniku i na wielu stronach internetowych. Pokrótce wypiszę tylko to, co istotne okazało się dla nas, z jakich pomocy korzystaliśmy, co nas zaskoczyło i o czym warto szczególnie pamiętać.
- Jeśli ktoś jest tak szalony jak my, żeby jechać na wakacje z prawie półtoraroczniakiem i kobietą w szóstym miesiącu ciąży, to niech zajrzy do wpisu Kasi Lipińskiej o podróżowaniu w stanie błogosławionym.
- Jadąc na Węgry zainstalujcie sobie w telefonie przelicznik walut – serio, my dopiero po kilku dniach jako tako łapaliśmy orientację, ile coś mniej więcej kosztuje w forintach (HUF).
- Jeśli ktoś nie zna komunikacyjnie języka węgierskiego, czyli raczej większość z nas, praktyczną pomocą służy aplikacja Google Translator. Wiem, nie jest idealny, ale bez przynajmniej czegoś w tym rodzaju, gdy macie przed sobą tekst tylko po węgiersku (bez tłumaczenia w innym języku), jesteście w… bardzo trudnym położeniu.
- Skoro jesteśmy już przy Google, to jeśli korzystacie z Google Maps (a nam bardzo pomogły przy nawigacji po Węgrzech i przy szukaniu różnych miejsc) to warto jeszcze w Polsce ściągnąć sobie obszary offline, żeby nie nadwyrężyć roamingu.
- Podczas zwiedzania Budapesztu przyda się, jak wcześniej wspomniałem, aplikacja BKK Futár.
- Planując pobyt nad Balatonem zajrzyjcie koniecznie na świetny serwis www.balatontourist.hu, który ma też swoją pełną wersję polską (o dziwo!), i gdzie można dowiedzieć się wszystkiego odnośnie turystyki nad tym wielgachnym jeziorem. Jeśli szukacie kempingu, hotelu, domku, miejsca cichego, miejsca z nieustannymi dyskotekami, plaży dla dzieci, plaży nudystów, ścieżek rowerowych czy czegokolwiek innego w okolicy – tam wszystko znajdziecie! Dobrze jest uniknąć spontanicznych i rozczarowujących poszukiwań 🙂
Dzień 5
Budapeszt – Zamárdi
Planując wyjazd na Węgry, chcieliśmy raczej ominąć Balaton. Gdzieś tam przeczytaliśmy/usłyszeliśmy, że tłok, że hałas, że pełno turystów (głównie z Niemiec), że przereklamowane i w ogóle nie ma po co. Jednak w Budapeszcie coś nas jednak tknęło, żeby może poszukać nad tym „węgierskim morzem” jakiegoś odpowiedniego miejsca i choć na chwilę tam pobyć. W końcu znaleźliśmy (dzięki serwisowi o którym wspomniałem wyżej) miejsce raczej spokojne, adresowane do rodzin z dziećmi.
Nasze miejsce docelowe w Zamárdi to:
Balatontourist Autós Kemping
Zamárdi, Szent István u. 3512 hrsz.
www.balatontourist.hu/balaton_kemping_szallashely/autos_kemping_zamardi
Camping niemal idealny. Wytyczone miejsca dla kamperów i namiotów, zacienione, z odpowiednim podłożem, dostępem do elektryczności. Budynki z toaletami, kuchniami, sklep, restauracja, bary. A najważniejsze: bardzo blisko do własnej, strzeżonej plaży nad Balatonem, z wygodnym zejściem (schodkami) do jeziora. To miejsce dostosowane dla dzieci, również tych najmłodszych: dla nich jest też mniejszy basen (również z ratownikiem) oraz animatorzy, którzy codziennie prowadzą różne zajęcia, animacje, gry i zabawy, wieczorem jest nawet półgodzinne „mini disco”. Widzieliśmy sporo ludzi z małymi szkrabami, w tym takich mających mniej niż rok. Jeśli ktoś boi się przyjechać z takim malcem pod namiot, to na miejscu można też wynająć małe domki.
Sam Balaton – największe jezioro Europy Środkowo-Wschodniej – jest pięknym, malowniczym miejscem. Jest jednocześnie bardzo płytkim zbiornikiem (średnia głębokość: 3m, a tam gdzie byliśmy, trzeba było naprawdę daleko odejść od brzegu, żeby woda sięgała powyżej pasa), jest w miarę bezpieczne i ciepłe (woda szybko się ogrzewa) – więc wypoczynkowo idealnie, również dla dzieci. W Zamárdi i okolicy można też spędzić czas aktywnie, to świetne miejsce dla rowerzystów: jest sporo dróg rowerowych i ścieżek wokół Balatonu.
Na obiad poszliśmy raz poza nasz camping do restauracji w mieście:
Paprika Csárda
Zamárdi, 8621 u, Honvéd u. 1
paprikacsarda.eu
Bardzo sympatyczna knajpka, z dobrym jedzeniem i przystępnymi cenami (czyli wszystko, co lubimy). Sympatyczna obsługa, udogodnienia dla dzieci (Basia bez pytania dostała swoje krzesełko i sztućce). Jak wspomniałem wcześniej, byliśmy tam tuż przed sezonem, więc było jeszcze dość pusto – ale mam wrażenie, że duży taras z mnóstwem stolików zapełnia się w tej restauracji raczej szybko i wieczorami jest tam świetna atmosfera.
Dzień 6
Zamárdi
Co tu się rozpisywać: leżing, plażing, obijażing – z uwzględnieniem małego pędraka, który jakimś cudem zachowywał (w warunkach namiotowych) w miarę swój rytm snu: czyli dzień kończył się dla niego o 18, ale zaczynał około 5-6 nad ranem 🙂
Dzień 7
Zamárdi – Tihany – Pápa – Sárvár – Bükfürdő
Jak zwykle podczas tego wyjazdu, nie mogliśmy usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż dwie noce. Ruszyliśmy w stronę Tihany, czyli półwyspu leżącego po drugiej stronie Balatonu – na szczęście nie musieliśmy objeżdżać całego jeziora, bo z pobliskiego Szántodi kursuje prom, który w niecały kwadrans przetransportował nas (z samochodem) na drugi brzeg.
Tihany to przepiękne miejsce, historyczne, bardzo ważne dla Węgrów (zwłaszcza dla rojalistów), nad którym góruje niemal tysiącletnie opactwo benedyktyńskie. Warto je nawiedzić, w środku jest ładne muzeum, gdzie możemy dowiedzieć się nieco i o benedyktynach, i o historii tego miejsca. Klimat i atmosfera miasteczka jest zbliżona do południa Francji (według Eli): pagórki, winnice, lawenda, malownicze domki i uliczki. Kawa smakuje tak jak trzeba.
Wyjechaliśmy w stronę Pápy, po drodze mijając Veszprém (akurat czytałem „Hardą” Cherezińskiej i rozdział o dotarciu księcia Bolesława do tego miasta). Pápa to małe miasteczko, o którym wcześniej przeczytaliśmy na jednym z forów turystycznych, że warto je odwiedzić. Rzeczywiście, nie zawiedliśmy się: rynek i odchodzące od niego uliczki są niezwykle urokliwe, zjedliśmy obiad w jednej z restauracji (Intro Restaurant, Pápa, Kossuth Lajos u. 22 – polecamy!), a później jeszcze spacerowaliśmy.
Camping, który jest na obrzeżach miasteczka (razem z kompleksem basenów) to:
Várkert Termál Camping
Pápa, Várkert utca 7
thermalkemping.hu
Niestety, czekało nas rozczarowanie. Raz, że stosunkowo drogo (w porównaniu z wcześniejszymi campingami), a dwa, że to miejsce zupełnie niedostosowane do rozbicia namiotów: żwir bez trawy i niemal zupełny brak drzew, czyli odsłonięta patelnia, pomijając gniazda elektryczne znów tylko dla kamperów).
Znaleźliśmy się w kłopotliwej i niekomfortowej sytuacji, bo w pobliżu nie było alternatywy. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy do oddalonego o ok.50 km na zachód Sárvár, do podobnego kompleksu:
Thermal Camping Sárvár****
Sárvár, Vadkert krt. 1
sarvarfurdo.hu
Niestety, tu nie było wcale lepiej. Ceny znów wysokie, na dodatek okazało się, że jest tylko jedno wolne miejsce pod namiot (na całym campingu!), ale kamieniste. Wrrr! (Poza tym było to miejsce raczej rozrywkowe, niż uzdrowiskowe, więc pewnie i tak z większości atrakcji nie skorzystalibyśmy…)
To chyba jedyny nerwowy moment w naszym bezproblemowym wyjeździe na Węgry: byliśmy już zmęczeni, robiło się późno, upał, a tu nagle problem ze znalezieniem dobrego noclegu. W okolicy był jeszcze jakiś camping, ale z kiepskimi warunkami i bez zniżek na baseny, co kosztowałoby nas w sumie jeszcze drożej. Internet nie pomagał tym razem, w bliskiej okolicy znów nie było dużego wyboru.
Postanowiliśmy zaryzykować i pojechać jeszcze 30km dalej – mówiąc sobie, że zostaniemy tam, cokolwiek by to miało być. W ten sposób znaleźliśmy się na obrzeżach miasteczka Bükfürdő:
Thermal Medicinal Campsite
Bükfürdő, Termál krt. 2
bukfurdo.hu
To był strzał w dziesiątkę! Bardzo dobrze zorganizowany camping, na którym niczego nam nie brakowało. Cena noclegu nie była najniższa, ale mieścił się też w niej nielimitowany wstęp do pobliskiego kompleksu basenów, na którym można spędzić cały dzień. To świetne miejsce dla każdego: dla dorosłych i dla dzieci, dla młodych i starszych, również niepełnosprawnych.
Na miejscu jest kilkanaście różnych basenów (ze zwykłą wodą i termalnych), sportowych, rekreacyjnych, do zabawy, w tym część zakryta. Wokół dużo zieleni, park, gdzie ludzie rozkładają koce piknikowe i siedzą cały dzień. Zapewnione są punkty restauracyjne z bogatą ofertą, do tego bary, kawiarnie.
Z Bükfürdő jest już blisko do granicy z Austrią i Słowacją, stąd jest ono odwiedzane przez dużą liczbę Niemców, Austriaków, Słowaków, Czechów, spotkać tez można Polaków. Zdaje się, że to rodzaj całkiem popularnego w regionie sanatorium, jednocześnie atrakcyjnego dla ludzi w każdym wieku. Oczywiście można tam przyjechać i nocować nie tylko na campingu.
Dzień 8
Bükfürdő
Nie mogliśmy tego dnia robić nic innego, jako tylko korzystać, korzystać, korzystać…
Dzień 9
Bükfürdő – Csepreg – Bratysława – Żywiec – Piastów
Niedziela, więc zrobiliśmy mały wyskok do kościoła w pobliskim Csepreg. Niestety nagle zmieniła się aura (w nocy zaliczyliśmy burzę, pod namiotem to zawsze „coś”), w ciągu dnia zrobiło się chłodniej, postanowiliśmy więc… wracać do domu.
Tym razem plan zakładał jazdę w nocy, nie w ciągu dnia – znów zaryzykowaliśmy, licząc na to że Basia po prostu zaśnie na noc i całą drogę przejedziemy w miarę spokojnie. Udało się! Pojechaliśmy do Bratysławy, w której zatrzymaliśmy się na prawie 3 godziny, spacerując po przepięknym Starym Mieście, posilając się kolacją i zbierając siły na podróż do domu.
Ze stolicy Słowacji wyjechaliśmy o 20:00, w Piastowie byliśmy o 2:30, po drodze zatrzymując się tylko raz, na stacji benzynowej w Żywcu. To całkiem niezły wynik, ale naturalnie droga nocą była bardzo dobra, poza fragmentem między Žiliną a Zwardoniem (o którym pisałem w pierwszej części tego wpisu) to same autostrady albo szybkie ekspresówki.
Węgry… chcielibyśmy tam wrócić – ale coś nam się zdaje, że co roku wymyślamy nowe miejsca, w których nas jeszcze nie było, i raczej nie wyczerpią się szybko 😉
My podróżujemy przez Węgry, do Chorwacji, odkąd nasz starszy młody skończył 9 mcy. W zeszłym roku dodatkowo w 4 mcu ciąży. W tym już pojedziemy pełnym żłobko-przedszkolem 🙂 Węgry to nasze obowiązkowe miejsce postojowe w drodze. Raz spaliśmy nad samym Balatonem. Jezioro robi wrażenie, choć trochę zepsuło je ogromne zamulenie, miliony komarów i stada pijanej niemieckiej młodzieży pokazującej reszcie swe gołe tyłki. Niemniej wg mnie Węgry są warte uwagi. Zdecydowanie 🙂
Nas też straszono tym Balatonem – i później faktycznie widzieliśmy (wyjeżdżając) różne obrazki… ale tam gdzie byliśmy było naprawdę świetnie 🙂 Klimatycznie, spokojnie, bezpiecznie… warto wcześniej poszukać.
Te Węgry to takie trochę niedocenione są. Niby każdy wie gdzie leżą, niby każdy zn stolicę, słyszał o Balatonie, ale często historie zamykają się na podróżach rodziców czy dziadków za czasów PRL’u. Sama jeszcze nie byłam, ale bardzo bym chciała i mam nadzieję, że mi się uda – po tym wpisie nabrałam jeszcze większej ochoty na ten kraj! 🙂
Chodziły mi kiedyś Węgry po głowie, ale jakoś zawsze ogarniało mnie przerażenie przed tym językiem. Nie wiem, czemu. Może przyjdzie czas, że się przekonam i tam też zawitamy. 🙂
Ale mi na robiliście smaku. 100 lat nie byłem pod namiotem 🙁