Trochę przeszarżowaliśmy w tym roku. Chyba nie zauważyliśmy, że od poprzedniej większej objazdówki (Węgry ‘2016) Jadzia znalazła się już po tej stronie brzucha… czyli nie mieliśmy już przy sobie półtoraroczniaka, którego można było zawinąć w chustę i robić swoje – ale półtoraroczniaka i trzyipółlatkę. A co dwie dziewczynki, to nie jedna!
Jedziemy odpocząć, mówili my sobie, pozwiedzamy, mówili
Plan był taki: Wrocław, Kotlina Kłodzka, Saksonia, Brandenburgia. W międzyczasie zmiana pogody sprawiła, że niestety musieliśmy nanieść na niego pewne poprawki. W związku z tym wkradło się trochę chaosu, doszło zmęczenie, nerwy… Jak nigdy sprawdziło się powiedzenie, że z urlopu z dziećmi wraca się, żeby odpocząć – tym bardziej, że tym razem spontaniczność nie zawsze nam się sprawdziła.
Ale oczywiście niech te minusy nie przesłaniają nam plusów! Byliśmy razem i to było najważniejsze. A że było trochę inaczej, niż sobie wcześniej wyobrażaliśmy i zakładaliśmy? Wyciągnąć wnioski na przyszłość, cieszyć się tym, co dostaliśmy w zamian… i zaplanować kolejny wyjazd jeszcze lepiej! Podstawowa nauka: nie nastawiać się na zbyt intensywne zwiedzanie czy eksplorowanie okolic: saksońskie (czy bawarskie) zamki poczekają na inny, lepszy czas. Dystans do wakacyjnych planów to dobra i potrzebna umiejętność.
A w tym roku było tak:
DZIEŃ 1
Piastów – Wrocław
Gdy planowaliśmy podróż do Wrocławia, Ela nie chciała uwierzyć, że jedzie się tam od nas trochę ponad 3 godziny (nie wliczając przystanków) – jeszcze kilka lat temu trasa Warszawa-Wrocław to była wyprawa na cały dzień, dziś od stolicy Dolnego Śląska dzielą nas dwa światła, odcinek od Łodzi jest bardzo wygodny, z mniejszym natężeniem ruchu niż wcześniejszy, autostradowy.
We Wrocławiu byliśmy po południu – i od razu odwiedziliśmy dwa miejsca:
Krówka Bar
Tęczowa 22, 53-602 Wrocław
Sympatyczne miejsce na szybki i atrakcyjny cenowo obiad. Lubimy bary mleczne za domową atmosferę – tutaj menu było całkiem rozbudowane, oczywiście nasze dzieci mogą żyć na samej pomidorowej (choć mogła by być bardziej tradycyjna, a w nie w stylu włoskim). Polecamy!
Jednak główną atrakcją było pobliskie Kolejkowo!
Planując nasz wyjazd wiedzieliśmy, że musimy odwiedzić to miejsce, tym bardziej, że Basia jest prawdziwą fanką pociągów. Tomek i Przyjaciele to jedna z ulubionych bajek naszej starszej córki, a układanie torów z Ikei w różnych konfiguracjach – zawsze na szczycie ulubionych zabaw.
Kolejkowo
plac Orląt Lwowskich 20B, 53-605 Wrocław
Prawdziwa atrakcja – mieszcząca się zresztą w starym dworcu kolejowym (Świebodzkim). Kolejkowo to kilka makiet miniaturowego świata, przez który możemy poznać najważniejsze miejsca Dolnego Śląska. Powodów do zachwytu jest kilka: przede wszystkim jakość wykonania, misterne konstrukcje, z odwzorowaniem drobnych szczegółów budynków, pojazdów, przedmiotów, miejsc, przyrody (rośliny, góry, woda itd.). Oczywiście rdzeniem Kolejkowa są linie kolejowe, po których jeżdżą pociągi (różnego typu, z różnych okresów historii, mające różne zastosowania). Ciekawym pomysłem jest cykliczne gaszenie i zapalanie ledowego światła, dzięki czemu widzimy Kolejkowo „w dzień” i „w nocy” (gdy zapalają się latarnie i światła budynków).
Największym atutem Kolejkowa są jednak miniaturowe postaci (według info, stworzenie jednego ludzika to ok. 6h pracy) i zaaranżowane sceny z ich życia: w mieście, w górach, w lesie, przy zabawie, na budowie, przy okazji wypadku drogowego itd. – wszystko odtworzone bardzo realistycznie (nic tylko podziwiać i wychwytywać ciekawe szczegóły), czasem z odpowiednią dawką humoru.
Uwaga! Jeśli będziecie w Kolejkowie, to koniecznie weźcie z kasy bezpłatną ulotkę z mapką. My wzięliśmy, ale obejrzeliśmy wszystkie makiety i na koniec… wróciliśmy do przejścia całej trasy jeszcze raz, bo zorientowaliśmy się, że na mapce opisane są kolejne miejsca i zwraca się uwagę na konkretne szczegóły – ale to była sama przyjemność!
Z Kolejkowa pojechaliśmy do mieszkania (tak, tak, Wrocław był etapem bez namiotu), które znaleźliśmy przez Airbnb. Było ze dwa razy większe od naszego, więc odpowiednio to wykorzystaliśmy 🙂 W miarę blisko do Starego Miasta, w okolicy plac zabaw… akuratnie.
Stare Miasto
Spacer po Starym Mieście – beztroski, na luzie, wałęsając się z dziećmi po uliczkach tu i tam. Tego było nam trzeba! Wrocławska Starówka jest piękna, oczywiście mocno oblegana przez turystów.
Jeśli Wrocław – to Krasnale! W całym mieście jest ich chyba 350 i wciąż przybywają nowe. Starówka jest ich pełna, a dla dzieci poszukiwania małych sympatycznych chochlików to prawdziwa frajda. Czasami widać je aż z daleka, czasami chowają się w miejskie zakamarki, innym razem niespodziewanie uśmiechają się do nas zza rogu, albo… proszą żeby nie przeszkadzać im w pracy. Jeśli chcecie dowiedzieć się wszystkiego o Wrocławskich Krasnalach, poczytać o ich historii i zobaczyć mapkę z ich miejscówkami, to zajrzyjcie na oficjalny serwis miejski na ten temat.
Jeśli Starówka – to lody! Restauracji, kawiarni, cukierni i lodziarni we Wrocławiu jest mnóstwo, my polecamy konkretne miejsce:
Tralalala Cafe
Więzienna 21, 50-118 Wrocław
https://www.facebook.com/Tralalalacafe/
Niby miejsce podobne do wielu innych tego typu – a jednak wyróżniające się dużą ofertą smakową i przede wszystkim (z tego, co zapewniają) prawdziwymi sycylisjkimi smakami i owocami sprowadzanymi prosto z Wyspy Słońca.
Lody bardzo nam smakowały (oprócz lodów są też inne desery), porcje były… bardzo konkretne, ledwo udało mi się zjeść cały mój rożek, co jest naprawdę niezwykłe – ale przede wszystkim zamurowało nas, że Basia i Jadzia dostały swoje lody zupełnie za darmo! Tak po prostu pani o tym powiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem, i nie to że jakieś tam ćwierć porcji, tylko proszę bardzo, do wyboru do koloru, dla dzieci zupełnie gratis. Nie wiem, czy tam jest tak cały czas, czy my trafiliśmy na jakąś wyjątkową porę (choć nigdzie nie było na ten temat żadnych informacji) – w każdym razie spróbujcie, może Wam też się uda!
DZIEŃ 2
Wrocław
Plan na drugi dzień we Wrocławiu był następujący: zwiedzenie ZOO, jakiś obiad na mieście, obejrzenie mundialowego meczu Polska-Senegal, odpoczynek.
Wrocławskie ZOO
Wróblewskiego 1-5, 51-618 Wrocław
Wrocławski ogród zoologiczny, sąsiadujący z Halą Stulecia, choć o kilka hektarów mniejszy od warszawskiego – nie różni się zasadniczo jeśli chodzi o swoją standardową „ofertę” spotkania zwierząt z zakątków całego świata. Bilet jest znacznie droższy (normalny 45zł, ulgowy 35zł… plus dycha za wypożyczenie drewnianego wózka dla dzieci), ale wszystko rekompensuje budynek Afrykarium, unikatowa na skalę światową prezentacja różnych wodnych ekosystemów Czarnego Lądu.
Wizytę w Afrykarium zostawiliśmy sobie na sam koniec, po obejściu całego ogrodu. Oceanarium rzeczywiście robi wrażenie, włącznie z tym, że klimat w budynku jest zbliżony do naturalnej temperatury i wilgotności powietrza w Afryce – co od razu się odczuwa. Rafy koralowe, hipopotamy nilowe, przechadzające się z gracją tuż obok nas, mnóstwo ryb we wszystkich kolorach, imponujący 18-metrowy tunel w Kanale Mozambickim z żółwiami, rekinami i płaszczkami, foki, pingwiny, roślinność dżungli… nie sposób tego wszystkiego spamiętać! Basia i Jadzia były zachwycone, nawet pomimo zmęczenia po kilku godzinach spacerowania.
Na obiad pojechaliśmy do dzielnicy po drugiej stronie Starej Odry: do Nadodrza.
Nadodrze Cafe Resto Bar
Drobnera 26A, 50-257 Wrocław
https://www.facebook.com/nadodrze.restauracja
Bardzo na plus! Smacznie, kuchnia z wielu rejonów świata, każdy znajdzie coś dla siebie. Wygodnie, z sympatyczną obsługą, z tolerancyjnym podejściem do najmłodszych gości. Dzieciaki mogą sobie hasać po zamkniętym ogródku, który przylega do restauracji. Na zewnątrz wygodne stoliki i krzesła, leżaki, zabawki dla dzieci, huśtawki (również dla znacznie starszych osób)… niezwykle przyjemne miejsce na obiad, deser, albo samą kawę czy inny napój.
Mecz Polska – Senegal obejrzeliśmy sobie w mieszkaniu (na szczęście miałem swój laptop, bo na miejscu nie było telewizora), ale nie będę nic więcej na ten temat pisał, bo ani nie jest to istotne do wspominania naszego wyjazdu… ani nie ma po co tego meczu pamiętać J Ela ten czas spędziła z dziewczynkami na osiedlowym placu zabaw, z komentarzami na żywo płynącymi z otwartych balkonów.
DZIEŃ 3
Wrocław – Radków
Wyjeżdżając ze stolicy Dolnego Śląska, odwiedziliśmy największy wrocławski aquapark – między innymi po to, żeby wymęczyć nasze dzieci przed dalszą dłuższą podróżą.
Wrocławski Park Wodny
Borowska 99, 50-558 Wrocław
Rozbudowany kompleks sportowo-rekreacyjny, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. My oczywiście wybraliśmy bilety tylko do basenów rekreacyjnych (saunarium, baseny sportowe, aquafitnessy i siłownie to nie z maluchami) – wejściówka na 2 godziny w zupełności nam wystarczyła. Byliśmy bardzo zadowoleni, żałujemy, że w Warszawie i okolicach nie ma tak wszechstronnego obiektu: kilka basenów (wewnętrznych i zewnętrznych), w tym kilka przeznaczonych dla małych dzieci (nie, że jeden brodzik z sikawką na środku), zjeżdżalnie, mnóstwo zabawek… i chyba największa atrakcja dla Basi i Jadzi, czyli gigantyczna sztuczna fala w dużym basenie, która dostarczyła niesamowitych wrażeń.
Jedynym mankamentem były kiepsko zaprojektowane szatnie rodzinne: bez choćby małych ławek, z małą przestrzenią, którą dodatkowo ograniczały drzwi otwierane do środka… Ale te minusy nie przesłoniły nam plusów, lepiej się trochę przemęczyć w szatni, a później z przyjemnością korzystać z basenów, niż gdyby miało być odwrotnie.
Po wodnych zabawach i szybkim obiedzie wyruszyliśmy do Radkowa, miasteczka położonego w ziemi kłodzkiej, u podnóża Gór Stołowych, niedaleko granicy z Czechami. Żeby droga nam się nie nużyła, i żeby nie jechać cały czas szlakiem tranzytowym tirów – w Łagiewnikach odbiliśmy z krajowej „ósemki” i dalej pojechaliśmy przez Dzierżoniów i Bielawę. Zdecydowanie nie nużący był odcinek trasy na pograniczu Gór Sowich: kręta droga ukryta w lesie, strome zbocza, wąskie mijanki z samochodami z naprzeciwka… akurat ten jedyny raz w ciągu całego naszego wyjazdu za kierownicą usiadła Ela, żebym mógł trochę odpocząć – i już nie potrzebowała kawy na dwa dni 😉
Camping nr 26 „Stołowogórski”
Piastowska 49, 57-420 Radków
Jedną z zalet podróżowania poza głównym sezonem jest z pewnością mniejsze obłożenie na szlakach, drogach, plażach, deptakach i… campingach. Podczas naszego pobytu na radkowskim polu namiotowym oprócz nas były jeszcze dwa namioty i jeden kamper – a więc cisza, spokój, swobodne korzystanie z dostępnego miejsca. W sezonie ponoć cały teren campingu jest zajęty, co szczerze mówiąc było dla nas trudne do wyobrażenia – ale zdjęcia na ichniejszej stronie internetowej, tak jak twierdzi miła pani z recepcji, nie kłamią.
Camping położony jest u podnóża Gór Stołowych, w pięknej okolicy, w bliskości różnych atrakcji turystycznych (m.in. blisko stąd do Bazyliki w Wambierzycach). Warunki korzystania z pola namiotowego są bardzo dobre, na miejscu jest energia elektryczna, toalety i zimna/ciepła woda (w tym prysznice bez ograniczeń czasowych, co nie zdarza się często!). Ciekawostką tego miejsca są pozostałości po przedwojennej świetności, gdy mieścił się tam niemiecki ośrodek wypoczynkowy: stary budynek kawiarni, ale przede wszystkim duży basen, dziś już trochę zaniedbany, ale podobno mocno eksplorowany przez bawiące się w nim, w trakcie sezonu, dzieciaki (jest płytki, więc na zasadzie pluskania się, a nie pływania).
Niedaleko znajduje się Zalew Radkowski, sztuczny zbiornik utworzony w latach 70. ubiegłego wieku. Miejsce bardzo urokliwe, cieszące się dużym zainteresowaniem turystów oraz wędkarzy, posiada dużo miejsca do wypoczynku, piknikowania, korzystania ze sprzętu pływającego. Wybraliśmy się tam na spacer – wzdłuż zalewu jest ładnie utrzymany deptak – ale byliśmy trochę rozczarowani stanem podłoża nad samą wodą.
W takim miejscu aż prosiłoby się o nawiezienie piasku i stworzenie sztucznej plaży, tymczasem mamy do czynienia z betonową (albo zbliżoną do betonowej) i popękaną twardą nawierzchnią: łopatki do zabawy okazały się nieużyteczne (poza „kopaniem” w wodzie), podobnie ciężko sobie wyobrazić nawet siedzenie lub leżenie w takim miejscu. Szkoda, bo krajobraz i otoczenie Zalewu Radkowskiego są rzeczywiście warte zobaczenia.
DZIEŃ 4
Radków – Karłów – Szczeliniec
Kolejny dzień to przede wszystkim wyprawa na Szczeliniec Wielki, najwyższy szczyt Gór Stołowych (919 m n.p.m.). Ruszyliśmy na niego szlakiem z Karłowa, który w swoim podejściu ma sporo ułatwień w postaci betonowych i kamiennych schodów – dzięki temu Basia, dla której było to pierwsze wyjście w góry o własnych nogach, pokonała samodzielnie całą trasę!
Na szczycie można odpocząć w schronisku PTTK, odpowiednio się posilić i podziwiać widoki. Nas bardzo sympatycznie ugoszczono, a dziewczynki postanowiły dodatkowo odwdzięczyć się urządzając sobie w schronisku teatrzyk z tańcem i śpiewaniem, więc pół obsady schroniska wychylało się zza winkla, by zobaczyć to przedstawienie. Następnie zeszliśmy z powrotem do Karłowa jednokierunkową trasą turystyczną (płatną), po drodze spotykając formy skalne, przypominające swoim wyglądem ludzi lub zwierzęta, pokonując głębokie korytarze i wąwozy (czasami naprawdę bardzo wąskie), swoiste labirynty skał. Trasa jest więc wyjątkowo atrakcyjna, pozycja obowiązkowa w Górach Stołowych.

Po powrocie ze Szczelińca, popołudniu, nadciągnęły ciemne chmury i odmieniły nam drugą część wyjazdu… 😉
Kolejnego dnia wyjechaliśmy z Radkowa w stronę Czech i Niemiec (zatrzymując się po drodze w Kudowie-Zdrój), co opiszę w drugiej części tego wpisu.