Troska o dobro wspólne i obywatelski udział w wyborach to zbyt poważna sprawa, żeby ją bagatelizować. Z drugiej strony polityka to nie wszystko – i niedobrze, gdy stanowi kryterium oceny innego człowieka albo jest źródłem naszej frustracji, złości, nadmiernej irytacji.

Jeśli ktoś przeglądał dziś moją tablicę na Facebooku (prywatnym), to mógł odnieść wrażenie, że zafiksowałem się w temacie polityki. Ale to nie do końca tak: ot, po prostu dzień powyborczy, czyli wysyp różnych komentarzy, spostrzeżeń, ciekawostek. Jeśli dodamy do tego niewyobrażalną arogancję obecnego obozu władzy, niemal nieskrywaną bezczelność, nielogiczność, wręcz śmieszność (przy wtórze kibicujących mu mediów) – to, przyznaję, obserwacja bezlitosnych pod tym względem mediów społecznościowych, i dzielenie się tym, jest dla mnie od wczoraj smakowitą przyjemnością.

Tylko że… jednocześnie odnoszę wrażenie, że – o ile wszyscy (albo większość z nas) z naturalnych przyczyn interesujemy się trochę bardziej w tym czasie polityką, i tak będzie jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie – to źle się dzieje, gdy wypełnia ona całe nasze życie. Polityka to nie wszystko. Niektórzy zachowują się tak, jakby obserwowanie sceny politycznej było ich powołaniem – na czym traci często, niestety, ich powołanie właściwe. Fotel przed komputerem (bo internet stwarza nieograniczone możliwości w tym zakresie) to dla nich świetny sposób wypełniania misji uświadamiania znajomych, przyjaciół i kogo się tylko da – o prawdziwych stronach tego lub owego, zakulisowych działaniach tamtych i owych, spiskach, niezwykłych nagraniach, szokujących zdjęciach, wstrząsających ustaleniach, bulwersujących słowach (często wyrwanych z kontekstu i zmanipulowanych, ale to nie szkodzi). Wszystko odbywa się na zasadzie światozbawczego (albo raczej narodozbawczego) myślenia: trzeba, no bo jak? ja, no bo kto? teraz, no bo kiedy?

7368646610_ba332432a4_o

Polityka sama w sobie nie jest zła – no, powiedzmy w tym jej nieco idealistycznym opisie, jako troska o dobro wspólne. Jeśli jednak ktoś choćby pobieżnie obserwuje polską politykę (w innych krajach wcale nie jest inaczej), to może się słusznie przerazić korupcją, cynizmem, wyrachowaniem, populizmem, prywatą, cwaniactwem, sprzedawaniem swojej moralności, i całą resztą grzechów, które dotykają wielu polityków. To chyba jeden z najbardziej nielubianych zawodów w naszym kraju. Z drugiej strony: nie wszyscy politycy są aż takimi degeneratami, myślę, że naprawdę w każdej z naszych partii (choćby sejmowych) można znaleźć osoby, którym rzeczywiście zależy na dobru kraju i narodu. Tyle, że najczęściej to nie ich się pokazuje nieustannie w mediach, zaprasza do wywiadów, pokazuje na pierwszych stronach gazet.

Uważam, że wybory polityczne to jest wybór, którego nie powinno się u kogoś oceniać. Nikomu NIC do tego, na kogo głosuję. Oczywiście, można się spierać, dyskutować, nawet pokłócić przed wyborami – ale osobiście staram się nikogo pod tym względem nie wartościować (co najwyżej nie zrozumieć), tak samo jak nie lubię, gdy ktoś ocenia mój wybór. To dla mnie niepojęte, że można się pokłócić o politykę, na przykład w rodzinie, przez co zrywa się ze sobą wszelki kontakt, albo bardzo się on osłabia – a przecież tak się często dzieje.

Dla mnie, jako katolika, oczywistym jest, że wybieram ludzi i partie, których program wyborczy jest zgodny z moim światopoglądem – tutaj: z nauczaniem Kościoła. Z tym, że najczęściej trudno jest dokonać tak jednoznacznego wyboru, w sytuacji gdy Kościół nie wskazuje, na kogo powinno się oddać głos – i dzięki Bogu! W takim momencie wkracza moje sumienie, dzięki któremu mogę to mądrze rozważyć i działać zgodnie z katolicką zasadą wyboru większego dobra, jak słusznie wskazano choćby w deklaracji „Christianitas” na tegoroczne wybory prezydenckie.

Nie dawajmy sobie wmówić, że polityka jest najważniejsza. Nie jest. Są w życiu dużo ważniejsze wybory, choćby te codzienne. To one budują większą całość. Jeśli dla kogoś zainteresowanie polityką owocuje brakiem miłości wobec drugiego człowieka, chęcią działania odwetowego, przesadną złośliwością, nie mówiąc już o nienawiści – to niech lepiej swoją działalność w tym temacie zakończy na wyborze odpowiedniego kandydata, oddaniu ważnego głosu i skupieniu się na tym, jak czynić więcej dobra, a nie psuć sobie krew, a innym powietrze.

5880729122_8644547f0c_o

Na koniec mała dygresja:

To wszystko przyszło mi do głowy po dzisiejszym spotkaniu z Szymonem Hołownią w Empiku, podczas którego opowiadał o swojej najnowszej książce, a jeszcze bardziej o pracy w Afryce, Fundacji Kasisi, Dobrej Fabryce i całej tej szalonej działalności, przez którą tylko potwierdza się pewne celne powiedzenie o tym Bożym wariacie: że on nie gada o miłości, tylko ją robi (co prawda gada też, jak nakręcony). Ale dość już o tym (wątek zasługuje na oddzielny wpis), chodzi mi tylko o pewną analogię: tak samo, jak zamiast narzekania, marudzenia i ogólnego nakręcania siebie i innych, jak to na tym świecie jest źle, głupio i niesprawiedliwie (z czego nic nie wynika), zdecydowanie lepiej jest skupić się na dobru i czynić je wokół siebie, poczynając od małych kroków – tak samo zamiast ideologicznego politykierstwa, piętnowania innych i podniecania się plemiennymi wojenkami, zdecydowanie lepiej jest budować wokół siebie wspólnotę obywatelską, wnosić w nią wartości i moralność, i przy tym wszystkim nabrać nieco zdrowego dystansu, żeby przy całej trosce o naszą ziemską ojczyznę, janowopawłową pamięć i tożsamość, nie zapomnieć, że w gruncie rzeczy „nasza ojczyzna jest w niebie” (Flp 3, 20).