Kult Najświętszej Maryi Panny to wydatny rys wiary katolickiej. Jest to zrozumiałe: wierzymy, że jej macierzyństwo nie było jedynie ważnym wydarzeniem historycznym, istotnym tylko od strony człowieczeństwa Jezusa – rola, jaką Bóg przeznaczył jej w ekonomii zbawienia, znacznie przekracza ten aspekt. Maryja jest Bogurodzicą (Theotokos) i również naszą Matką. Jest obecna w kulcie Kościoła od samego początku, a dziś otacza się ją szczególną miłością i nabożeństwem, zwłaszcza w licznych sanktuariach i kościołach jej ofiarowanych; nie mówiąc o pobożności ludowej, która niekiedy, zapatrzona w swoją „Matuchnę”, nic poza nią nie widzi.

Artykuł ukazał się w 20. numerze Miesięcznika „Adeste”

Pisanie o „zdrowej” pobożności maryjnej sugeruje w pewien sposób, że mamy również do czynienia z jej „chorą” odmianą. To prawda, tak samo jak w ogóle w pobożności, czyli w akcie woli, przez który człowiek ofiarowuje się Bogu, a którego częścią są kult i inne formy zewnętrznych aktów, można czasami źle postawić akcenty, błędnie zrozumieć podstawowe zasady, przedłożyć własne (subiektywne) odczucia nad podane przez Kościół (obiektywne) normy.

W centrum – Bóg

Kult chrześcijański kieruje się zawsze ku Bogu – to On (w Trójcy Świętej) jest w jego centrum. W teologii, mniej więcej od czasów II Soboru Nicejskiego (VIII w.), rozróżnia się kult uwielbienia (latria) należny tylko Bogu od kultu czci (dulia) należnego świętym i męczennikom. Wśród nich postać Maryi Dziewicy zajmuje szczególne miejsce, w jej przypadku mówi się o kulcie najwyższej czci (hiperdulii). Oczywiście od samego początku ta intuicja towarzyszyła wyznawcom Chrystusa, którzy w Jego Matce widzieli swoją matkę – a jednocześnie wzór pierwszego ucznia Pana, słuchacza Jego Słowa, wzór pokory, posłuszeństwa i ofiarowania się Bogu. Przekonanie o wyjątkowości Maryi doprowadziło choćby do przeczucia jej wyjątkowego odejścia z tego świata, czyli dogmatu o Wniebowzięciu (sformułowanego w XX wieku, ale obecnego w świadomości ludu Bożego od dawna).

W jaki sposób pogodzić chrystocentryzm z pobożnością maryjną? Czy z tym pierwszym nie kłóci się na przykład wizyta w dowolnym sanktuarium poświęconym Najświętszej Maryi Pannie: obraz Bogurodzicy zajmuje centrum przestrzeni liturgicznej, dodatkowo patrzy ona z kilku innych wizerunków, ściany i sufit są ozdobione jej inicjałami, na ołtarzu leży „mszał maryjny”, a śpiewy dedykowane Bogurodzicy zajmują zdecydowaną większość repertuaru organisty i są najchętniej i najgłośniej śpiewane przez wiernych?

Nie kłóci się, jeśli ostatecznie w centrum i tak jest Chrystus, a Maryja tą, która do Niego prowadzi, na Niego wskazuje. Gdyby w takim sanktuarium zabrakło ołtarza i Eucharystii, wtedy mówilibyśmy o wypaczonym kulcie maryjnym, w którym Matka Boga jest tak naprawdę czczona jak bogini – a ona przecież nie jest boginią; jest człowiekiem, wyjątkowym, najświętszym, niepokalanie poczętym, ale wciąż tylko człowiekiem (na szczęście, bo dzięki temu jest w pełni jedną z nas). Sobór Watykański stwierdza jednoznacznie: „Maryja, dzięki łasce Bożej wywyższona ponad wszystkich aniołów i ludzi, słusznie doznaje od Kościoła czci szczególnej, ponieważ jako Najświętsza Matka Boga uczestniczyła w tajemnicach Chrystusa” (Konstytucja Lumen Gentium, nr 66).

Nie można przesadzić w żadną stronę: ani stawiać Maryi w miejscu Boga, ani jej pomijać, umniejszać jej roli i znaczenia zarówno w historii zbawienia, jak i w naszym życiu. Papież Paweł VI przypomniał w adhortacji Marialis cultus (1974), że Maryja jest „wzorem ducha pobożności, w którym Kościół zarówno czci, jak i przeżywa Boskie tajemnice. To, że Maryja Dziewica może być wzorem w tej dziedzinie, wynika stąd, że Kościół uważa ją za najznakomitszy wzór i świadectwo wiary, miłości i doskonałego zjednoczenia z Chrystusem” (nr 16). W drugiej części dokumentu papież podaje cztery cechy, charakteryzujące autentyczną pobożność maryjną: pobożność ta ma być trynitarna (impulsem działanie Trójcy Świętej), chrystologiczna (w centrum Syn Boży), pneumatologiczna (w Duchu Świętym) i eklezjologiczna (zgodna z tradycją i nauczaniem Kościoła).

Eucharystia – z odwiedzinami u Mamy

Podczas Mszy Świętej – w najważniejszym wydarzeniu liturgicznym – obecność Maryi jest naturalna, tak jak jej obecność pod Krzyżem Chrystusa i w Wieczerniku, razem z apostołami oczekującymi zesłania Ducha Świętego. Od czasów starożytnych wspomina się Matkę Bożą podczas liturgii eucharystycznej, czego ślad odnajdujemy w najdawniejszych źródłach.

Obecnie przyzywamy jej wstawiennictwa choćby w spowiedzi powszechnej, w wyznaniu wiary oraz we wszystkich anaforach (modlitwach eucharystycznych). Oprócz tego istnieją różne prefacje o Najświętszej Maryi Pannie, ukazujące poszczególne aspekty jej życia, i wreszcie wiele formularzy mszalnych zebranych nawet w oddzielnym mszale (46 formularzy plus dwa „polskie”, o Królowej Polski i Matce Boskiej Częstochowskiej), niezwykle bogatych treściowo.

Jak przeżywać mszę świętą razem z Maryją? Patrzeć tak jak ona na Chrystusa, wzorować się na jej miłości względem Syna. Eucharystia jest szczytem życia chrześcijańskiego i nic jej więcej nie potrzeba. Jednak niewątpliwie towarzyszenie Maryi w naszym uczestnictwie liturgicznym nie będzie bezowocne. Co zrobić, żeby zachować zdrową proporcję, tak by Matka nie przesłoniła sobą Syna? Przede wszystkim to zależy od nas, od tego, jak my na nią patrzymy i jak rozumiemy jej obecność. Mnie osobiście pomaga analogia rodzinna. Wyobraźmy sobie, że dorosłe dziecko odwiedza swoją mamę, na przykład z okazji imienin lub dnia matki, a ma już swoją rodzinę; to oczywiste, że małżonek jest o wiele ważniejszy niż mama, ale to nie przeszkadza, aby szczególny szacunek i uwagę oddać właśnie jej. To wprawdzie ułomna analogia, ale trafnie ukazuje tajemnicę miłości, która potrafi z jednej strony być wyłączna w stosunku do jakiejś osoby, a jednocześnie obdzielać sobą kogoś innego. Trzymając się jeszcze tego obrazu: „chore” są sytuacje, gdy mąż stawia matkę na miejscu swojej żony oraz gdy zupełnie zapomina się o rodzicach.

Maj – pełen komplementów

Chociaż, obiektywnie rzecz biorąc, żaden miesiąc nie jest ze swej istoty lepszy do jakiegoś konkretnego kultu, to tradycja (choćby w Polsce) złączyła dwa miesiące w roku z codziennymi nabożeństwami: w maju do Matki Bożej, w czerwcu do Serca Pana Jezusa; swoją drogą, ciekawe jest porównanie średniej frekwencji wiernych w obu przypadkach.

Majowe przywiązanie do Maryi tłumaczy się zwykle „ochrzczeniem” pogańskiego kultu bogini Artemidy z Efezu, czczonej właśnie w tym miesiącu. Pierwszy dogmat maryjny ogłoszono na soborze właśnie w Efezie, więc skojarzenie pozostało nieprzypadkowe. Do tego wszystkiego zwrócono uwagę na wiosenny charakter tego miesiąca – jeśli komuś pomoże to w rozwoju jego pobożności maryjnej, można to zaakceptować.


P. Fitzgerald, „Madonna and Child”

Litania loretańska to piękna forma modlitwy polegająca w istocie na… prawieniu Maryi długiej listy komplementów. Obdarzamy ją licznymi tytułami, wychwalamy cnoty i przymioty – jednak nie bezinteresownie, bo za każdym z nich idzie wezwanie: „módl się za nami”. Jest w tej modlitwie coś ujmująco ludzkiego: gdy chcemy poprosić kogoś o coś ważnego dla nas, to często jesteśmy w tej prośbie uporczywi, powtarzamy ją po wielokroć oraz staramy się w jakiś sposób przymilić tej osobie. Nie ma w tym nic złego: Najświętsza Dziewica jest godna najwyższej czci i te komplementy nie brzmią w jej uszach niewłaściwie. Choć jest wzorem cichości i pokory, weźmie je pod uwagę i wstawi się za nami, tak wierzymy.

Różaniec – droga za rękę

Drugą tradycyjną formą modlitwy maryjnej jest różaniec. To modlitwa paradoksalna: z jednej strony prosta (polegająca na powtarzaniu pozdrowienia anielskiego), a z drugiej trudna, wymagająca, czasami męcząca; różaniec łatwo jest „wyklepać”, ale trzeba nieco się wysilić, żeby nas nie znudził.

Dla wielu osób pewnym zaskoczeniem jest odkrycie, że różaniec jest modlitwą chrystologiczną: to nie Maryja jest w centrum, a jej Syn. Kontemplacja, czyli wpatrywanie się w Chrystusa, jest sednem tej modlitwy. Dlatego też niezwykle istotne jest skupienie się na poszczególnych tajemnicach, których medytowanie jest istotą różańca – one nie są tylko ilustracjami dla kolejnych „zdrowasiek”, tłem ułożonym ot tak, dla urozmaicenia. To właśnie jest podstawowym błędem, jaki może wkraść się do naszego odmawiania różańca: poszczególne tajemnice stają się tłem (tym samym tak naprawdę nie jest do końca istotne, którą z nich aktualnie rozważamy), natomiast uwaga (głośna!) skupia się na postaci Maryi – tymczasem powinno być dokładnie odwrotnie: to tajemnice są w centrum, zaś „Zdrowaś, Maryjo” jest jakby muzyką tła, falą, która niesie nas po poszczególnych obrazach.

Takie postawienie sprawy wcale nie jest skierowane przeciw Matce Bożej. Wręcz przeciwnie, to ona jest przecież najdoskonalszą uczennicą swojego Syna i nikt lepiej nie może nas poprowadzić przez Jego (a tym samym i jej) historię. Ale jednocześnie nikt nie dał światu przykładu większej pokory i odejścia na drugi plan niż ona. Przez to Maryja pozostaje naturalnie z boku, jako przewodniczka i nauczycielka trzyma nas za rękę (można powiedzieć, że niemal dosłownie, poprzez koraliki różańca) i prowadzi po Chrystusowych tajemnicach. Gdy odmawiamy różaniec w ten sposób, skupiając się właśnie na nich, modlitwa nie staje się monotonna, ale zawsze inna, zmieniająca się, rodząca w nas za każdym razem coraz nowsze przemyślenia, natchnienia. To wszystko, nawiasem mówiąc, prowadzi do wniosku, że różaniec jest przede wszystkim modlitwą indywidualną, przynajmniej wielu osobom łatwiej wejść w medytację samemu, we własnym tempie niż we wspólnym odmawianiu.

Zróbcie wszystko

Wesele w Kanie Galilejskiej, na które zaproszono Jezusa i Jego Matkę, to piękna ilustracja działania Bogurodzicy. Centralne zdanie: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5) jest kwintesencją zdrowej pobożności maryjnej. Gdy brak w naszym życiu „wina”, a więc energii życiowej, wiary, pogoni za łaską, paliwa duchowego – wtedy Maryja, tak jak w Kanie, jest impulsem do cudu Jezusa.

To ona zauważyła brak wina – jej wzrok był więc przenikliwy i uważny; można powiedzieć, że zapatrzenie się w jej oczy pomoże nam w naszych trudnościach i w naszych brakach. Tak samo jak w Kanie: jej spojrzenie przeniesie się na Syna i wyprosi nam cud. Maryja w chwili zwiastowania była młodą dziewczyną (prawdopodobnie najwyżej czternastoletnią), poprzez swoje piękno z pewnością zachowała zawsze młode i świeże spojrzenie pomimo przeżycia boleści pod Krzyżem. Niech i dla nas będzie ono ratunkiem.

Artykuł ukazał się w 20. numerze Miesięcznika „Adeste”