Gorąco się zrobiło w naszym kraju. Burza wokół planowanych reform w ustroju polskiego sądownictwa dotknęła już (a to przecież jeszcze nie koniec!) naszych relacji międzyludzkich, podzieliła ludzi między sobą. Emocje sięgają zenitu, ich konsekwencją są ostre słowa, gniew, kłótliwość, upór, czy wręcz histeria. Niestety, często nie ma to niemal nic wspólnego z etyką i wrażliwością chrześcijańską.
Nie chodzi mi w tym miejscu o samo meritum sprawy. Sensowność zapowiadanych reform, ich konieczność, sposób wprowadzania, objaśniania itd. – to oddzielny temat. Jeśli ktoś mnie lepiej zna, ten raczej wie, co o tym wszystkim myślę. Nie może być jednak tak, że spory polityczne wprowadzają zamęt między przyjaciółmi, znajomymi, a tym bardziej w rodzinach. Polską (może nie tylko?) specyfiką są kłótnie polityczne przy stole – i to nawet samo w sobie nie jest złe. Powinniśmy się kłócić, spierać – ale wtedy, gdy spór czemuś służy, gdy leży w jakichś ramach, ryzach cywilizowanych zasad i wzajemnej życzliwości… no i chrześcijańskiej miłości, oczywiście.
Obrazki z polskiego parlamentu AD 2017 są smutne, chwilami nawet żałosne. Wszystko wygląda na to, że taki sposób – chciałem napisać: prowadzenia debaty, ale to raczej medialna błazenada i nieustanne przekraczanie kolejnych granic kultury, dobrego wychowania i wolności słowa – przenika do naszych rozmów, do naszego sposobu myślenia, do haseł formułowanych na demonstracjach, do wypowiedzi w mediach, i tak dalej. Nie możemy na to pozwolić!
Emocje, emocje, emocje
Mierzi mnie histeria z obu stron „barykady”, jakieś dziwaczne skrajności. Jak nie upadek demokracji, dyktatura to komuniści, sprzedawczyki, targowica. Następuje szybka dewaluacja pojęć, słowa przestają (po ich nadużywaniu) posiadać swoje znaczenie, wyolbrzymiane hasła trącą już banałem. To do niczego nie prowadzi, jedynie do umacniania plemiennych podziałów w naszym kraju. Nikt nie chce (nie potrafi?) zrobić ani kroku w tył, żeby się jednak spotkać, porozumieć, dogadać w imię wspólnego dobra, polityki w jej szlachetnym rozumieniu troski o pomyślność ojczyzny.
A może to tak musi być? Może w Polsce dokonują się wreszcie konieczne zmiany, które postkomunistyczne układy zablokowały niemal 30 lat temu i przeciągały na „wieczne nigdy”? Na to wygląda. Wtedy jeszcze trudniej o działanie w białych rękawiczkach i zupełne uniknięcie gorącego sporu, gdy tak silne, a zarazem chore i patologiczne, układy i interesy chce się naruszyć. Tak, ale to nie znaczy, że nie trzeba próbować.
Żyjemy w wolnym kraju, to jest oczywisty fakt. Każdy może swobodnie demonstrować i głośno mówić, co myśli o rządzących. Jeszcze by mnie może te aktualne protesty bardziej ruszały, gdybym nie zobaczył, kto je firmuje, z jaką wiarygodnością… a, szkoda gadać, w końcu nie o tym chcę w tym miejscu pisać.
Nienawiść i głupota w jednym stoją domu
Przekraczamy kolejne granice, dehumanizujemy przeciwników politycznych, nazywamy ich zdrajcami, potworami, dyktatorami, głupcami. Jesteśmy zamknięci na dyskusję, bo od razu ustawiamy się na gotowych pozycjach, włączamy własną, gotową narrację (ewentualnie sprawdzamy w swoich mediach, co mamy myśleć na dany temat), bo przecież wszystko oczywiste – jeśli macie jeszcze chwilę, to zajrzyjcie, proszę, do mojego dawniejszego tekstu, ukazany w nim mechanizm wciąż działa.
Dwie rzeczy wprawiają mnie w osłupienie: manifestowanie pod domami polityków, naruszanie ich miru domowego lub przeszkadzanie w prywatnym życiu – oraz (co jeszcze gorsze) chodzenie na ostre demonstracje, tzn. oflagowane mocnymi hasłami, czasami nienawistnymi, razem z dziećmi. Nie pojmuję tego, to jakieś horrendum, po którym aż boję się myśleć, co może być kolejnym krokiem.
Chrześcijanin nie jest pięknoduchem, wzruszającym ramionami na sprawy państwa. Wręcz przeciwnie, jego obowiązkiem jest dbać o dobro ojczyzny – pamiętając, że ta prawdziwa to będzie dopiero w niebie. Źle się dzieje, jeśli się o tym ewangelicznym porządku zapomina i wprowadza w jego miejsce inny. Nie chodzi o to, czy rozmawiać, ale jak rozmawiać. Nie chodzi o to, czy mam rację, ale w jaki sposób ją głoszę.
Poczytajmy mądrzejszych od nas
Mądrość Ojców niech nas prowadzi. W tym czasie przyda nam się dziedzictwo polskich Ojców Kościoła – tych XX-wiecznych, dwóch kardynałów: Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego.
Kardynał Hlond napisał w kwietniu 1932 list pasterski pt. O chrześcijańskie zasady życia państwowego. Cały tekst jest pożyteczną lekturą (można go pobrać choćby stąd), moją uwagę przykuł jednak fragment, który jest jakby skrojony idealnie na nasze współczesne potrzeby. A warto pamiętać, że my nadal nie mamy aż takich walk, jak na ulicach ówczesnej Polski – chociaż zdaje się, że niektórzy robią wszystko, aby w końcu coś się stało. Mamy idealne warunki do zapalenia jakiejś iskry, która popchnie wszystko w bardzo złą stronę.
Czytajmy więc Hlonda, zdanie po zdaniu:
Ideałem obywateli katolików i działaczy politycznych powinno być dalej uzdrowienie życia politycznego z przywar, które je doprowadziły do opłakanego zdziczenia. Klęską dzisiejszego życia publicznego jest nienawiść, która dzieli obywateli Państwa na nieprzejednane obozy, postępuje z przeciwnikami politycznymi jak z ludźmi złej woli, poniewiera ich bez względu na godność człowieczą i narodową, zniesławia i ubija moralnie.
Zamiast prawdy panoszy się kłamstwo, demagogja, oszczerstwo, nieszczery i niski sposób prowadzenia dyskusji i polemiki. Żądza władzy i prywata prowadzą bezwzględną walkę o rządy i stanowiska, a pozorują ją troską o Państwo, które zwykle odłamy polityczne utożsamiają z sobą. Chorobliwe podniecenie i namiętność polityczna zasłaniają spokojny sąd o ludziach i sprawach, mieszają politykę do wszystkiego, wszystko osądzają ze stanowiska partyjnego, wyolbrzymiają znaczenie wypadków publicznych, wnoszą niepokój w całe życie. Te szkodliwe przejawy powinny ustąpić pod działaniem etyki chrześcijańskiej, która niestety dziedziny życia publicznego jeszcze należycie nie przeniknęła.
Gdy na Facebooku udostępniłem zdjęcie z poniższym fragmentem, to miało ono najwyższą liczbę udostępnień z mojego profilu, to o czymś świadczy: chcemy normalności, a nie zdziczenia. I wymagajmy tego od siebie samych, ale też od polityków, na których dojrzałość i odpowiedzialność liczymy.
Warto zajrzeć też tuta: Gość Niedzielny prowadzi akcję Spuszczamy powietrze z polityków. Pomysł jest świetny, a zarazem bardzo prosty: losowo otrzymujemy jednego posła do codziennego omadlania… i już. Chyba wierzymy w moc modlitwy, prawda?
Na dokładkę dodam Stefana Wyszyńskiego, bo jak mógłbym do niego nie nawiązać? O Społecznej Krucjacie Miłości pisałem już wcześniej (tutaj) ale ten dekalog jest na tyle dobrym uzupełnieniem hlondowskiego przesłania, że warto go przywołać ponownie:
Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata.
Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.
Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.
Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj tez. Uspokajaj i okazuj dobroć.
Przebaczaj wszystko, wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.
Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.
Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.
Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.
Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.
Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.
Jeśli kłócimy się o politykę, nawet ostro, ale później potrafimy normalnie żyć obok siebie, uśmiechać się, poklepać po plecach i iść na kawę, wódkę czy inne piwo – to wszystko w porządku. Jeśli tego nie potrafimy zrobić, to jest to już poważne ostrzeżenie, że coś bardzo ważnego się między nami popsuło.
W perspektywie Kościoła to jeszcze ważniejsze: można mieć różne poglądy polityczne – ale później spotkać się przy jednym ołtarzu, na wspólnej Eucharystii. Tylko żeby we wcześniejszym rachunku sumienia dobrze przemyśleć, jaki ma się stosunek do swoich braci.
Ja już jestem zmęczona grzecznym załatwianiem sprawy, bo wtedy opozycja depcze to. Zostałam zwyzywana m.in. od ludzi drugiego sortu, dano mi do zrozumienia, że jestem śmieciem, mimo że to ja nie uciekłam z tego kraju, jak z tonącego okrętu, jak to zrobiło większość z moich dobrze wykształconych znajomych, tylko uczciwie zarabiam, uczciwie płacę dosyć wysokie podatki, nie wysysam ze skarbu państwa 500+ i innych świadczeń… Ale ja wg rządzących jestem ten niedobry obywatel. Mam dość bycia poprawnie grzecznym, i siedzenia cicho. Dość! Jeśli ktoś nie rozumie, że szykuje nam się dyktatura, to może trzeba mu to wykrzyczeć w twarz, by wreszcie dotarło do zakutego łba?!
Znów: emocje, emocje… 😉
Przeczytałem kilka razy Twój komentarz i w niektórych miejscach kompletnie go nie rozumiem. Ale nie chcę tego na siłę drążyć. Mój wpis nie był o meritum sprawy, ale o sposobie rozmowy i traktowania drugiego człowieka – nie jestem pewien, ale wnioskuję, że „zakuty łeb” to też o mnie… Pozdrawiam!