Równo rok temu wstawiałem tu wpis z serii #2+1 – działo się od tamtej pory dużo w moim życiu, oraz w życiu mojej rodziny, co spowodowało pewne zamrożenie bloga. Roczna przerwa w bieżącym pisaniu dobiega końca, dlatego wracam do mojej serii. W ciągu roku miało miejsce mnóstwo ważnych wydarzeń na świecie (rok 2020 jest niesamowity pod tym względem, prawda?) – wypadało by to wszystko jakoś podsumować, ogarnąć… ale uznałem, że po prostu zacznę pisać dalej, jakby nigdy nic… a to, że poniższy wpis wstawiam w środę, a nie w niedzielę – kto to zauważy… 🙂

Czas razem

Po różnych zawirowaniach, których uwieńczeniem była (wciąż niezakończona) epidemia koronawirusa, nasuwa się poczucie wdzięczności – choćby za zdrowie, które przecież w obecnych czasach wcale nie jest oczywistością. Jesteśmy razem, Basia i Jadzia rosną jak… jak nie wiem co, dzieje się to tak błyskawicznie, przecież one jeszcze niedawno były takie małe, a teraz wyrastają na coraz bardziej świadomie, samodzielne, mądre, i coraz ładniejsze, dziewczyny. Zasada „ona już nigdy nie będzie taka mała” – sprawdza się nieustannie, nie ma zmiłuj.

Dwa tygodnie lipca spędziliśmy na wakacyjnym wyjeździe – pierwszą część na żeglowaniu z moim teściem po jeziorze Jeziorak, a drugą na odpoczynku pod namiotem w Grzybowie k. Kołobrzegu, korzystając z uroków Bałtyku. Zasadniczo wyjazd nad morze nie należy do naszych ulubionych aktywności, jednak raz na jakiś czas robimy wyjątek… poza tym dla dzieci pobyt na plaży to jak podróż do raju, dlaczego ich tego pozbawiać?

Gdy patrzę wstecz, na ostatnie kilka miesięcy, to zachodzę w głowę, jak myśmy to wszystko wytrzymali? Od marcowego lockdownu, we czworo w naszym małym mieszkaniu, niesamowite. Nie pogryźliśmy się, żyjemy, kochamy się nadal. Musi być jakiś cud, nie ma rady.

Najpierw kilka dni na jachcie…
… a później tydzień nad morzem.

Mam nadzieję, że od września ruszy szkoła na w miarę normalnych zasadach (choć z różnymi ograniczeniami, to przynajmniej na żywo, twarzą w twarz), oraz możliwość spotkań chóru – tego mi chyba najbardziej brakuje, już nie mogę się doczekać.

Tęczowy walec

Naprawdę? Serio? Ile można o tym pisać, ile można wyjaśniać, tłumaczyć, pokazywać… Temat ekspansji ruchu LGBT w Polsce był już wałkowany tyle razy – a z czym mamy do czynienia obecnie? Dokładnie z tym, co zapowiadono: z kolejnym etapem zaprowadzania w Polsce tęczowej rewolucji. Tym razem, co zdumiewające, za bohatera tejże obrano jakiegoś chuligana, który aktywował kolejnych chuliganów, wzniecających zamieszki w Warszawie. Nie wiem, czy to jest ze strony środowisk LGBT przemyślana strategia – może różne wewnętrzne ruchy szły w różnych kierunkach, w każdym razie jakiś skutek to odniosło, niestety. Nawiasem mówiąc, polecam obejrzeć krótki zapis nagrania z wideokonferencji kilku przedstawicieli tęczowych środowisk, po akcji pobicia kierowcy furgonetki proliferów – sto lat po roku 1920 nie nasuwają mi się żadne inne skojarzenia poza tym, że w podobnym klimacie mogły wyglądać rozmowy działaczy ówczesnego kominternu.

Komentarze rysunkowe Cezareo Krysztopy – zawsze w punkt.

Choć tysiąc razy powtarzane kłamstwo nie stanie się prawdą – to jednak nieustanne mówienie o dyskryminacji osób LGBT w Polsce przebiło się do szerszej świadomości. Tylko że teraz nie jesteśmy na etapie mówienia o „dyskryminacji”, obecnie mówi się już o „prześladowaniach”, nawet jedna pani poseł publicznie powiedziała, że sytuacja osób LGBT jest dziś taka, jak kiedyś Żydów, i że Polacy tak jak mordowali Żydów, tak dziś…

Serio? I to tak po prostu przechodzi dalej, niektórzy się oburzyli, inni wzruszyli ramionami, kolejny punkt odhaczony?

Trzeba przyznać, że wyżyny manipulacji zostały zdobyte. Nie mówi się już o walce o „prawa homoseksualistów w Polsce”, bo w naszym kraju homoseksualiści nie byli pozbawieni należnym ich praw (inaczej, niż w większości europejskich krajów, jeszcze względnie niedawno). Zastąpienie w hasłach „gejów i lesbijek” – dziwaczną konstrukcją „ludzi LGBT” to sprytny szantaż, ponieważ postulaty ruchu LGBT wzbudzają protesty i krytykę wielu osób, stąd łatwo pokazać, że sprzeciw wobec tęczowej ideologii to atak na osoby. Zresztą, kwestia tęczy to oddzielna manipulacja – „tęcza nie obraża”, oczywiście że tęcza nie obraża, konserwatyści nie walczą ze znakiem tęczy (mającej w naszej kulturze jak najlepsze skojarzenia), tylko z konkretnym, sześciokolorowym symbolem konkretnego ruchu społecznego i z hasłami, jakie ten ruch głosi.

Wczoraj ukazał się list otwarty, solidaryzujący się z ruchem LGBT, podpisany przez autorów książek dla dzieci, m.in. przez autorki „Kici Koci” i „Pucia”, które moje córki uwielbiają. Zwracam szczególną uwagę na komentarz jednej z czytelniczek, okraszony wieloma serduszkowymi reakcjami, w tym od autorki serii z Kicią Kocią. Jest to naprawdę przerażające i smutne. Gdy zastanawiałem się kiedyś nad tym, kiedy, jako rodzic, będę musiał zapobiegawczo „przejrzeć” treści, które docierają do moich dzieci (filmy, piosenki, książki, w ogóle popkultura), to stawiałem, że będą mieć wtedy jakieś 12-13 lat, a nie 4-5…

Na dokładkę – agresywne działania ideologów i wojowników LGBT podpierają się nawiązywaniem do przesłania Ewangelii (przecież Jezus kazał kochać wszystkich ludzi, prawda?), albo wręcz prowokują, wtykając w miejsca kultu religijnego tęczowe flagi. Ludzie, którzy raczej do kościoła nie chodzą, a nauczanie Kościoła wprost odrzucają – próbują przypisać Jezusowi akceptację grzechu. Nie, to nie chodzi o to, że obrażają w ten sposób czyjeś „uczucia religijne”, choć oczywiście człowieka wierzącego takie sceny naturalnie smucą – obrażają raczej Boga, tak jak obrażały Bogurodzicę, gdy Jej aureolę ozdobiono „na tęczowo”.

Podobnie gdy jacyś aktywiści wieszają na pomniku Jana Pawła II symbol wartości, z którymi on walczył, przed którymi ostrzegał i przez całe życie wyjaśniał, na czym polega ich błąd – o czym tu rozmawiać, w jaki sposób tłumaczyć idiotyzm takiego postępowania? Przecież to jest nic więcej, jak prowokacja, mająca doprowadzić wreszcie do, upragnionego zdawałoby się, aktu męczeństwa, no niech ktoś wreszcie kogoś uderzy fizycznie, zaatakuje, bo do tej pory to wszystko takie naciągane, potrzeba obrazków do wysłania za granicę. Bardzo brzydka zabawa na emocjach..

Niestety, trudno w takich realiach o dyskusję, prawdziwy spór. Rację ma Tomasz Samołyk, apelując o jakieś minimum wspólnych zasad (że np. wspólnie potępiamy przemoc i agresję, oraz szanujemy symbole religijne) – jednak to by miało sens, gdyby obie strony tego chciały, a obawiam się że przynajmniej jedna tego nie chce (w końcu to rewolucja, a nie jakieś cackanie się), na dodatek różne siły polityczne, w tym rządzący, wykorzystujący taką sytuację do swoich rozgrywek, też nie pomagają. Poza tym: niby mówimy w jednym języku, ale tak naprawdę pojęcia, których używamy, oznaczają kompletnie różne rzeczywistości, co dodatkowo utrudnia dialog.

Podsumowując: walec idzie powoli, ale skutecznie i do przodu. Trudno prowadzić dialog, jeśli ktoś nie chce słuchać – a górę biorą emocje, założenia ideologiczne, brak logiki, uprzedzenia, postprawda, manipulacje, czy w końcu zwykła przemoc i agresja. Owszem, i za każdym razem trzeba to podkreślać: każdy człowiek ma prawo do szacunku, do życia „po swojemu”, do własnych odczuć, a nawet „określania się”, oraz może głosić dowolne postulaty czy idee, może też działać na rzecz ich wprowadzania w naszym kraju – ale nie można nikomu zabronić krytyki takich postulatów, nazywania ich groźnymi i złymi, oraz nie można nikogo zmuszać do nowomowy językowej, w myśl politycznej poprawności. Nikt nikogo siłą nie zmusza do bycia katolikiem – ale też nikt nie może nikogo zmuszać do odrzucenia chrześcijańskiej antropologii i nazywania tego, co w jego religii mieści się w pojęciu grzechu. Jestem mężem i ojcem, mam prawo i obowiązek chronić moją rodzinę, szczególnie moje dzieci, przed tym szaleństwem.

Homoseksualiście, transseksualiście, tak jak w ogóle każdemu człowiekowi – oddajemy szacunek, nikt nie powinien nikogo atakować ani stosować przemocy, nikomu nie powinniśmy okazywać pogardy lub nienawiści. Czyny homoseksualne, aktywna promocja takiego stylu życia oraz postulaty ruchu LGBT – nazywamy to grzechem, mamy prawo się z tym nie zgadzać, twierdzić że de facto cofają one naszą cywilizację o stanu sprzed kilku tysięcy lat i działać na rzecz niewprowadzania ich w życie. Niestety, te proste zasady powtarza się chyba po raz tysięczny, a i tak sporo ludzi jakby nie rozumie ich logiki.

Wiara

Co nam pozostaje? Dla nas, wierzących, odniesienie do Boga i słuchanie Jego słowa jest krzepiące. Jesteśmy w tej unikalnej sytuacji, że nic nas nie może odłączyć od miłości Chrystusa – jedynie my sami, swoim odejściem od Niego. Co będzie dalej w świecie, w naszym kraju? Nie wiem. Bardzo możliwe, że niemal pełną rację ma Marcin Kędzierski, pisząc w swoim głośnym eseju na łamach Klubu Jagiellońskiego (zachęcam do lektury), że „jako społeczeństwo nie myślimy już po katolicku, religia stała się skansenem, parkiem krajobrazowym, muzeum etnograficznym” – i bardzo możliwe, że świat będzie się zwijał do etapu z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Możliwe, że wyznawanie wiary będzie coraz trudniejsze, aż prześladowania chrześcijan wzmogą się jeszcze bardziej. Czy tak będzie? Nie wiem. Jesteśmy dla świata głupcami, szaleńcami, wariatami – od samego początku chrześcijaństwa. Jeśli świat się z nas śmieje, drwi – to dobrze, wszystko jest w porządku. Jesteśmy znakiem sprzeciwu – jak Chrystus, który stał się pośmiewiskiem.

I to jest pocieszające. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei – ani nie defetystą, ani nie lekkoduchem bagatelizującym zagrożenia. Bramy piekielne nie przemogą Kościoła, są jeszcze na tym świecie rzeczy pewne, jak Eucharystia, nasz pokarm, którego nigdy nie będziemy pozbawieni. Czy kościoły pustoszeją, młodzi się odwracają, sekularyzacja postępuję? Możliwe, ale wydaje mi się, że Jezus mówi nam w takim momencie tak jak swoim uczniom: „co tobie do tego? Ty pójdź za Mną!” (J 21, 22). Róbmy swoje, głośmy i przypominajmy Ewangelię w porę i nie w porę, wychowujmy nasze dzieci w godności Dzieci Bożych, nie zrażajmy się, jeśli z powodu wierności Ewangelii odwrócą się od nas nasi znajomi, bliscy, rodzina, „ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12, 53). To wszystko już było, albo było zapowiedziane – ale nie mamy się czego obawiać, On jest zawsze z nami, chyba że my sami odejdziemy, będzie z nami zawsze, aż do skończenia świata – zresztą, patrząc jak świat oszalał, tęsknota za Paruzją tylko się wzmaga.

Pokrzepia świadectwo tych, którzy walczą o nawrócenie i świętość swojego życia, nie podporządkowując się zasadom świata – ale trwając wiernie przy Bogu. Jak homoseksualiści, którzy starają się żyć w czystości i szukają wsparcia w takich grupach jak lubelska „Odwaga”. Jak małżonkowie, którzy nie cudzołożą, choć ich mąż/żona odeszli od nich. Takim osobom należy się szacunek, ich trzeba pokazywać za przykład wart naśladowania.

Musimy być świadkami, nie nauczycielami – Boże drogi, ile razy to słyszeliśmy? Świat musi zobaczyć, że spotkaliśmy Chrystusa i traktujemy Go jak żywą osobę, jesteśmy z Nim w relacji – a nie uważamy się za mędrców, pouczających wszystkich dookoła według jakich zasad mają żyć; bo zasady naszego życia wypływają z Bożej miłości, ze spotkania, znikąd indziej. Przypomnienie sobie o Kerygmacie – fantastyczna sprawa!

C.S. Lewis już dawno (w znakomitych „Czterech miłościach”) pokazał kroki, którymi podąża świat: najpierw odrzuca ewangeliczną prawdę, że Bóg jest miłością – głosząc, że miłość jest bogiem; ale miłość, która zostaje w naszym życiu bogiem, tak naprawdę staje się demonem, „a demony nigdy nie dotrzymują swoich obietnic”.

Nie mamy monopolu na prawdę, powinniśmy się modlić o pokorę – ale jeśli będziemy wpatrzeni w Boga, który jest Miłością, a nie zaślepieni wykoślawionym rozumieniem miłości; gdy będziemy szukać prawdy o sobie i o swojej tożsamości w czymś więcej niż tylko ciało – będziemy ocaleni u Tego, który jest zawsze wierny swoim obietnicom.

Jak tu nie być człowiekiem nadziei? Spokojnie, jest tylko źle, w walce ze światem po prostu przegraliśmy, to nic.

 Ten wpis jest moim przeglądem minionego tygodnia z cyklu „2 plus 1, czyli tygodniowy kubek miodu z łyżeczką dziegciu”. O jego zasadach możesz przeczytać tutaj. Jeśli spodobał Ci się powyższy tekst, możesz go udostępnić. Zachęcam również do komentowania poniżej.