Warto uświadomić sobie i wypowiedzieć wprost podstawową prawdę: Okna Życia nie ratują życia. Przynoszą więcej szkody, niż pożytku. Są iluzoryczną pomocą, ślepą uliczką, usuwającą na dalszy plan dużo lepsze i realniejsze sposoby pomocy potrzebującym, porzucanym (oddawanym) dzieciom.

Po raz pierwszy świadomie nie podpisałem petycji, podesłanej na moją skrzynkę e-mail przez Magdalenę Korzekwę-Kaliszuk z CitizenGo (która, nawiasem mówiąc, robi świetną robotę, propagując chrześcijańską antropologię, broniąc życia, rodziny i podstawowych wartości) – petycja W obronie „Okien życia”, skierowana do ONZ, budzi mój stanowczy protest i przykro mi, że tak sprawdzona i zaufana platforma propagująca wartościowe i ważne apele, wzięła się za bronienie sprawy, której obronić się, w gruncie rzeczy, nie da.

Okna Życia (dalej w skrócie: OŻ) to pojęcie poddane takim przekłamaniom, nadużyciom i manipulacjom, że uczciwe zgłębianie tematu przyprawia o rzeczywiste zdumienie. Domyślam się, że dla przeciętnego czytelnika (a na pewno zakorzenionego w chrześcijaństwie, odbiorcy mediów kościelnych, zadeklarowanego obrońcy życia) to raczej moje słowa są zdumiewające i niezrozumiałe: jak to, przecież Okna Życia to wspaniała inicjatywa, chroniąca życie najmniejszych, bezbronnych dzieci, dzięki nim noworodki nie są porzucane na śmietnikach lub w krzakach, tylko w komfortowych warunkach ratuje się je i zapewnia lepsze życie; żeby być przeciwnikiem Okien Życia, trzeba być proaborcyjnym lewakiem, albo bezdusznym urzędnikiem ONZ. Nie, nie, i jeszcze raz: nie!

Podstawowym problemem w dyskusji na ten temat jest pomijanie rzeczywistego (i najlepszego) sposobu pomocy dzieciom, których biologiczni rodzice nie chcą lub nie mogą, z różnych powodów, zatrzymać u siebie – czyli adopcji. Tymczasem w świadomości wielu ludzi Okna Życia stały się naturalnym miejscem, do którego powinna udać się matka będąca w takiej sytuacji, zastępując w tej roli różnego rodzaju ośrodki adopcyjne. To OŻ są chwalone, reklamowane, uroczyście otwierane i poświęcane, eksponowane dużą, podświetloną tablicą, traktowane przy okazji jako wspaniały motyw pozyskania patronatu i chwalebnego sponsoringu. Ale nie zobaczymy przy nich informacji dla kobiety, gdzie uzyska dla siebie (i dla dziecka) lepszą, rzeczywistą, pomoc. Wystarczy jednak porozmawiać z kimkolwiek zajmującym się adopcjami, żeby dowiedzieć się, że OŻ przynoszą w rzeczywistości więcej szkody, niż pożytku.

1. Fałszywa pomoc i nadużycia

Mitem jest ciągle powtarzana alternatywa: Okno Życia albo śmietnik. To zupełnie bez sensu: jeśli ktoś jest takim zwyrodnialcem i chce zabić swoje dziecko, to i tak zrobi to; z kolei pójście do Okna Życia wymaga jakiegoś zaangażowania, wysiłku, czasu – a więc choćby minimalnego myślenia o dobru dziecka. Wystarczy sięgnąć do badań na ten temat przeprowadzonych w Niemczech, gdzie od Okien się odchodzi: liczba dzieciobójstw wcale się nie zmniejszyła. Często powtarzany argument, że jeśli chociaż jedno dziecko zostanie w ten sposób uratowane, to warto – jest niczym innym jak pokrętną manipulacją.

Warto uświadomić sobie i wypowiedzieć wprost podstawową prawdę: Okna Życia nie ratują życia. Zamiast tego utrwalają szkodliwą i przeciwną mentalność, przez tworzenie sposobności do łatwego i szybkiego pozbycia się „problemu” – bo tym właśnie staje się dziecko.

Dodatkową kwestią jest pole do wielu nadużyć: dziecko w Oknie Życia może pozostawić każdy, nie tylko matka dziecka. Może to zrobić jego ojciec, sam albo zmuszając do tego kobietę, wbrew jej woli. Może to zrobić babcia malucha, która postanowi ze „tak będzie lepiej”. Może to zrobić każdy – i tak się zresztą dzieje. Zdarzają się również przypadki pozostawienia dzieci starszych, niepełnosprawnych, a nawet już martwych. To pokłosie tego, co niby ma być atutem OŻ: pełna anonimowość, nikt nie zadaje żadnych pytań, zero świadków, zero instytucji.

Gdy kobieta znajduje się w sytuacji, gdy musi oddać swoje dziecko, często jest to spowodowane jakimś poważnym problemem w jej rodzinie, w domu, środowisku, włącznie z zagrożeniem przestępczym. Okno Życia sprawia, że niemożliwe jest choćby otwarcie się o kogoś, kto to zauważy i pomoże. Nic się w tej rodzinie lub domu nie zmieni.

2. Skrzywdzone dziecko

Bycie dzieckiem adopcyjnym to naprawdę mocne doświadczenie, często trudność w dorosłym życiu, wymagająca profesjonalnej pomocy psychologicznej. Świadomość, że jest się dzieckiem porzuconym, oddanym (nawet jeśli wychowywało się w oddanej rodzinie adopcyjnej, pełnej miłości, ciepła i dobra), siedzi w człowieku już do końca. Czy może być coś gorszego? Owszem: bycie porzuconym i jednocześnie bycie znikąd, bez własnej historii. Dziecko oddane do adopcji ma prawo poznać swoich biologicznych rodziców, choćby to, skąd pochodzili, kim byli, ile mieli lat, czym się zajmowali, jakie były okoliczności ich (lub tylko jej) trudnej decyzji o oddaniu dziecka. Dziecko z OŻ ma totalnie czystą historię, nie ma nawet cienia szansy na dowiedzenie się podobnych rzeczy, nigdy nie pozna swoich korzeni. Często się zdarza, że taki człowiek i tak tego nie chce, nie widzi takiej potrzeby, nie chce do tego wracać – ale świadomość, że jest to zupełnie niemożliwe, bo jest się człowiekiem znikąd, jedną wielką zagadką, to poważny uszczerbek w dorosłym życiu. Nawiasem mówiąc, niesie to konkretne i zaskakujące konsekwencje nie tylko psychologiczne ale i praktyczne, jak choćby brak pewności co do nie bycia spokrewnionym ze swoim przyszłym partnerem życiowym czy małżonkiem.

Procedury prawne w przypadku ośrodka adopcyjnego są dużo łatwiejsze, niż w przypadku Okien Życia, które pod względem prawnym nie różnią się niczym od sytuacji pozostawienia dziecka w centrum handlowym, kościele, dworcu lub innym, niezagrażającym jego życiu lub zdrowiu, miejscu. W konsekwencji w pierwszym przypadku dziecko może liczyć na szybsze trafienie do bezpiecznej rodziny – w drugim musi poczekać aż zostanie zakończone poszukiwanie matki, sąd nada mu nową tożsamość i dopiero wtedy zostaną uruchomione kolejne etapy.

3. Skrzywdzona matka

Oddanie własnego dziecka to zawsze decyzja niezwykle trudna, ogromnie emocjonalna, powodowana przeróżnymi, raczej nieprzyjemnymi, okolicznościami. Jeśli kobieta, która bije się z takimi myślami, wie że jedynym miejscem, gdzie może pójść, jest Okno Życia, i nie spotka tam żadnej informacji, że może udać się w dużo lepsze (dla siebie i dla dziecka) miejsce – jest to ogromna krzywda wobec niej.

Najważniejszym i podstawowym argumentem jest to, że kobieta, udając się do ośrodka adopcyjnego, może taką decyzję przemyśleć. Przegadać. Dokładnie poznać swoją sytuację, możliwości, najlepsze rozwiązania. Otrzymać bezpłatną pomoc prawną, psychologiczną, rzeczową – w sposób gwarantujący poufność. Jeśli utwierdzi się w swojej decyzji oddania dziecka, to zostanie poprowadzona za rękę, krok po kroku. Wreszcie – może się z takiej decyzji wycofać, na każdym etapie procedury adopcyjnej. Mamy wówczas do czynienia z pewnym, bezpiecznym i określonym procesem, w którym zarówna matka jak i dziecko mają swoje prawa.

A co w przypadku pozostawienia dziecka w Oknie Życia? Koniec. Nieodwracalne działanie, okno się zamknęło, do widzenia. Kobieta jest w takim momencie zupełnie sama – nikt jej nie pomoże, nie spróbuje rozeznać sytuacji: a może ktoś ją do oddania dziecka zmusza (partner? rodzice?), a może jest tak rozchwiana psychicznie i emocjonalnie, z różnych powodów, że zupełnie nie widzi innego wyjścia? Odzyskanie dziecka, oddanego do Okna Życia to długa i trudna procedura, włącznie z badaniami genetycznymi. Dodatkowa, zupełnie niepotrzebna trauma.

Kobieta oddająca dziecko do adopcji ma możliwość upewnienia się, że jej dziecko będzie w dobrej rodzinie. Może w przyszłości choćby spytać w ośrodku, czy wszystko się udało, czy dziecko pozostało zdrowe, znalazło nowych rodziców. To ułatwia pogodzenie się z faktem adopcji w przyszłości.

Kobieta oddająca dziecko w Oknie Życia nie wie o jego dalszym losie literalnie NIC. Nie ma możliwości dowiedzieć się tych rzeczy, przez całe swoje życie musi nieść w sobie brak pewności, albo próbować je zagłuszyć. Spora dawka niepotrzebnych obciążeń.

W szpitalu, przy urodzenia dziecka, może powiedzieć że nie chce go wychowywać, wtedy sam szpital skontaktuje się z takim ośrodkiem. W sytuacji, gdy ma już dziecko na rękach, można mu znaleźć miejsce w innych, przygotowanych do tego placówkach (np. na Mazowszu jest to Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny w Otwocku).

4. Problem dla nowych rodziców

W procesie adopcji za dzieckiem podąża standardowo jego informacja medyczna, wiadomo jaki jest jego stan zdrowia, jakim ryzykiem jest obciążony z racji swojego pochodzenia (czy rodzice/rodzic chorowali na coś ważnego, może nadużywali alkoholu lub narkotyków, jak wyglądała ciąża i poród), plus wiele innych informacji o jego rodzinie (w tym o ewentualnym rodzeństwie), które mogą dla nowych rodziców być ważne: albo pod kątem decyzji o adopcji tego konkretnego dziecka, albo w opiece nad nim, leczeniu, profilaktyce, szczepieniach.

Adopcja dziecka z Okna Życia to wielka niewiadoma co do jego historii, w tym historii zdrowia.

5. Krzywda dla nas wszystkich

Okna Życia w gruncie rzeczy uprzedmiotawiają dziecko – staje się ono podrzutkiem, pozbawionym tych praw, które wymieniłem powyżej. Podobnie jest z matką, na dodatek pozbawionej koniecznej pomocy i wykluczonej z całego procesu przekazania dziecka w dobre ręce. Oczywiście, gdyby mogła rzetelnie poznać różnice miedzy Oknem Życia a ośrodkiem adopcyjnym, prawdopodobnie wybrałaby tę drugą możliwość; ale nie może, bo przekaz jest jednoznaczny: Okno Życia czeka właśnie na ciebie!

To wszystko nie pozostaje bez wpływu na cale społeczeństwo. Jesteśmy stopniowo utwierdzani w tym, że nie warto promować (oraz udoskonalać w miarę potrzeb) procesu nowoczesnej adopcji, bezpiecznego dla matki, dziecka i przyszłych rodziców, uznającego godność i prawa każdej z tych trzech stron – tylko w jego miejsce proponować powrót do średniowiecznego (w negatywnym sensie) sposobu traktowania dziecka jako niepełnego człowieka, pozbawionego jakichkolwiek praw, do prawdziwie ciemnogrodzkiego wynalazku przyklasztornej dziury, dzięki której można było pozbyć się niechcianego owocu miłosnego, najczęściej nieakceptowalnego społecznie (typu bękart, dziecko zgwałconej kobiety, lub potomek paniczyka i kucharki), do tego pozostając w komforcie sumienia, że pacholę prawdopodobnie przeżyje. I tego bronią jak niepodległości środowiska kościelne, jednocześnie wszem i wobec nawołujące do szacunku wobec życia najmniejszych i bezbronnych? Doprawdy, nie rozumiem tego. To zaś prowadzi do punktu szóstego:

6. Chora sytuacja w Kościele

Ostatni punkt boli mnie chyba najbardziej – może dlatego, że nie jestem ani dzieckiem ani rodzicem adopcyjnym, nigdy nie miałem z tym tematem bezpośrednio do czynienia, natomiast jestem członkiem Kościoła i, mówiąc wprost, zupełnie nie rozumiem, dlaczego postępuje on (w Polsce) w tej sprawie tak a nie inaczej. Promuje Okna Życia, zamiast wspierać lepiej ośrodki adopcyjne; patronuje wciąż powstającym Oknom, bardzo często przy prowadzonych przez siebie placówkach, klasztorach, szpitalach.

Wziąwszy pod uwagę wszystko to, co napisałem powyżej, jest to postawa błędna. Zaangażowanie w gruntu chybiony pomysł: nie rozwiązujący problemu, zaś tworzący nowe, do tego w gruncie rzeczy sprzeczny z prawdziwie chrześcijańskim, komplementarnym i personalistycznym podejściem do każdego człowieka.

Cóż, to tylko kolejny smutny przykład na potwierdzenie tezy, że współczesne dokumenty Kościoła (lokalnego) sobie, a życie, czyli praktyka duszpasterska, sobie. Polecam odkurzyć i zajrzeć do Dyrektorium duszpasterstwa rodzin (choćby tutaj), czyli do dokumentu regulującego konkretną pomoc polskiego Kościoła rodzinom, w tym osieroconym dzieciom i potrzebującym matkom. Nie ma tam słowa o Oknach Życia – jest za to sporo o innych, lepszych formach pomocy, niestety wciąż niedocenianych, zaniedbanych, niedofinansowanych, zastygłych w kształcie sprzed lat, niedostosowanych do współczesnych okoliczności i potrzeb.

Przez wszystkie przypadki, przy okazji otwierania nowych Okien Życia, przywoływany jest św. Jan Paweł II – bo OŻ mają być odpowiedzią na jego apel o ochronę życia najmniejszych. Świetnie, tylko że w żaden sposób nie mogę znaleźć wypowiedzi papieża o Oknach Życia. Warto przywołać inne, do rozważnego przemyślenia:

Rodziny chrześcijańskie winna ożywiać większa gotowość do adopcji i przysposobienia dzieci pozbawionych rodziców czy też opuszczonych… Natomiast Państwo i Kościół mają obowiązek służenia rodzinom wszelkimi możliwymi formami pomocy, aby rodziny mogły prawidłowo wypełnić swe zadania wychowawcze. W tym celu zarówno Kościół jak i Państwo winny tworzyć i popierać te instytucje i taką działalność, których słusznie domagają się rodziny (Familiaris consortio 40,41).

Najgorsze jednak – i tu ulegam nie tylko bólowi, ale i gniewowi – że w Kościele, w imię jakieś absurdalnej politycznej poprawności, nie dopuszcza się zupełnie dyskusji na ten temat. Pozostaje się głuchym jak pień na sugestie, aby przy OŻ umieścić choćby krótkie informacje, gdzie indziej kobieta może się udać i uzyskać fachową pomoc. Nie dopuszcza się rzetelnego podejścia do tego tematu w czołowych katolickich mediach, uznając go za niewygodny, drażliwy, kontrujący oficjalną linię. A gdzie tu dążenie do prawdy, rzeczywista troska o ludzkie życie? W konsekwencji jedynymi, którzy głośno o tym mówią, artykułując uzasadnione wątpliwości wobec istnienia Okien Życia są feministki, działaczki organizacji liberalnych i proaborcyjnych, lewicowe dziennikarki. Brawo!

To chora sytuacja brnięcia w jakieś anachroniczne i nieefektywne pomysły, dające za to złudną efektowność, nie za bardzo wiadomo: w imię czego? Możliwości pochwalenia się swoją działalnością? Medialnych pochwał? Kreowania fałszywego obrazu Okien Życia jako protestu przeciwko lewackiemu oenzetowi i innym wrogim instytucjom tego świata? Komfortowego poczucia, że robi się w tej sprawie najlepsze, co można – do tego stosunkowo małym kosztem? Wykorzystywania OŻ (wbrew logice) jako argumentu przeciwko aborcji i in vitro?

Gdyby jeszcze ten upór w zapuszczaniu się w ślepą uliczki był podyktowany jakimś wymiernym zyskiem, pozyskiwanymi pieniędzmi – to można by to jeszcze jakoś, po ludzku, racjonalnie chociaż ze smutkiem, pojąć.

A tak – nie rozumiem.