W Dniu Dziadka moich prawdziwych dziadków mogę odwiedzić już, niestety, tylko na cmentarzu. Mam jednak wyjątkowe szczęście żyć w „czasach dwóch papieży”, a dzięki temu otrzymuję od Kościoła dwóch wyjątkowych dziadków – różnych od siebie, jak to często w rodzinie bywa.
Porównanie Kościoła do jednej, wielkiej rodziny wierzących w Chrystusa niesie ze sobą wiele dalszych porównań i analogii. Jestem przedstawicielem tzw. „pokolenia JP2” i zawsze będę wspominał i kojarzył św. Jana Pawła II jako ojca. Tak go wielu traktowało, tak go nazywało, całkowicie słusznie. W pewnym momencie odkryłem Jana XXIII (to nie przypadek, że był kanonizowany razem z Janem Pawłem) i skojarzył mi się, w tym kluczu, jako pradziadek. Chociaż to nie do końca logiczna ciągłość, trochę czasowo przestawiona – to zarówno Benedykt XVI, jak i Franciszek obecnie kojarzą mi się z dziadkami. Może dlatego, że są w wieku odpowiednim właśnie dla moich dziadków? No i żyją teraz obydwaj, w tym samym czasie, a z ojcem (ojcami) to by było niemożliwe.
Dziadek nr 1 – Benedykt. Pochodzi ze strony niemieckiej, europejskiej. To Dziadek – Profesor. Wytrawny intelektualista, niezwykle mądry, ciepły. Niesłusznie i pogardliwie nazywany „pancernym”, niezrozumiany, niesłusznie krytykowany, a nawet obśmiewany. W rzeczywistości obdarzony świetnym poczuciem humoru, ale też skromny, rozmodlony, potrafiący być w cieniu. Taki typowy dziadek z gęstwiną siwych włosów, do którego by się chciało przytulić w jego domowym fotelu, razem z jego ulubionym kotem, który poczyta wnukowi baśnie i opowiadania, a później pogra z nim na cztery ręce na fortepianie.
To nie taki dziadziunio-fajtłapa, o nie: to mój najodważniejszy dziadek na świecie, wytrwale broniący Prawdy, potrafiący zejść na dalszy plan ze światowej sceny (nikt inny by tak nie umiał!), prawdziwy mędrzec w tym pogubionym świecie, ze strzelistym i błyskotliwym umysłem. Elegancki, ze wspaniałymi manierami, klasa sam dla siebie. Uroczy, ciepły i pogodny, nawet gdy już przygarbiony, poruszający się z trudnością, coraz słabszy.
Dziadek nr 2 – Franciszek. To z kolei inna strona naszej rodziny, pochodzi z odległej Argentyny. Zdecydowanie inny charakter: wulkan energii, żywiołowy, emocjonalny, z typowo południowym temperamentem. To taki dziadek z tych dziarskich, co to lubią sami sobie robić śniadania, nosić walizki, a gdyby mu pozwolili to by pewnie sam samochodem jeździł (a jeszcze chętniej rowerem lub metrem). Znajomi będą zachwyceni, gdy ich do niego zaprowadzisz, a dziadek pokaże im swoje tykwy i bombille do yerba mate i zdjęcia z młodości, gdy wywijał tango w Buenos Aires!
Też bywa niezrozumiały, ale z innych powodów, niż dziadek z Bawarii: często mówi prosto, niekonwencjonalnie, nie po profesorsku, nieraz zażartuje lub użyje sformułowania, które wprowadza resztę rodziny w konsternację. Gdy rodzice nie widzą, kupi nam lizaka, którego dziś może niekoniecznie powinniśmy spożyć, ale puści oko i uśmiechnie się, że przecież od tego nie umrzemy. Jednocześnie potrafi być stanowczy i pryncypialny, obsztorcuje gdy trzeba, a zaraz potem przytuli i zapłacze razem z nami, gdy stanie nam się krzywda. W trakcie uroczystego rodzinnego obiadu uciszy wszystkich i nakaże im posłuchać, co ma teraz do powiedzenia jego ukochana pięcioletnia wnuczka, a nie wszystkowiedzący wujek.
Rodziny, w tym dziadków, się nie wybiera. Kościoła, w tym papieża, również. Czasami ktoś twierdzi, że nie wolno porównywać jednego papieża do drugiego. A niby czemu nie? Nie wolno tylko wtedy, gdy służy to pomniejszaniu (albo, co gorsza, wykpiwaniu) jednego, a idealizowaniu drugiego. W Kościele jest miejsce na et-et, na stateczną mądrość i ciepło dziadka Ratzingera, jak też na żywioł, emocjonalność i świeżość dziadka Bergoglio. Dziękujmy Bogu za ich obu!
Fakt jeśli chodzi o kolejność papieży. Przy pominięciu Jana Pawła I, który jest zazwyczaj pomijany – bo jego pontyfikat trwał niezwykle krótko – pominąłeś jeszcze pradziadka Pawła VI. Ostatnio wyniesiony na ołtarze. Ja też porównuję papieży, dziś postaram się bez wywyższania i poniżania.
Jan XXIII to tradycja radości, bliskości, otwartości. Kontynuował ją Jan Paweł II i teraz kontynuuje ją Franciszek. Stąd „Papież uśmiechu”, stąd „Santo Subito” i nieprzebrane, niestety, pokłady kremówek, zdjęć w kapturach itp.
Paweł VI był twardy, stanowczy i nieugięty. Benedykt XVI, mimo swego poczucia humoru i zdjęć w kapeluszach (niemal kompletnie nieznanych) poszedł w jego ślady. Stąd ta „pancerność” – czy nieprawdziwa? Wątpię.
Obawiam się, że wszyscy ci papieże wnieśli porównywalnie dużo do świata. Smuci mnie, że Jan XXIII i Jan Paweł II zostali kanonizowani, a Paweł VI beatyfikowany dopiero chwilę po nich. Podejrzewam, że gdyby Franciszek i Benedykt XVI zeszli z tego świata w jednym momencie, to Franciszek byłby tym pierwszym, który trafi na ołtarze…
To są takie określenia, porównania (Jan XXIII uśmiechnięty, Jan Paweł II kremówkowy, Paweł VI twardy, Benedykt XVI pancerny itd.) bardzo stereotypowe i nigdy do końca prawdziwe. Akcentują może pewną charakterystyczną cechę – ale równie dobrze każdy z nich potrafił był taki, jaki powinien być w danym czasie, tak myślę.
Rzeczywiście, pominąłem Pawła VI, nie wiem czemu, a też go niezwykle cenię i rzeczywiście jest w nim dużo podobieństwa do Benedykta XVI. No, ale to nawiązania do „pradziadków” były jedynie przy okazji, nie miałem zamiaru opisywać większej historii Kościoła w ten sposób 😉
Co do beatyfikacji i kanonizacji – obawiałbym się ujmowania tego w kategoriach jakiegoś „wyścigu”. Czas w Kościele przy tego typu wydarzeniach jest rzeczywiście nierówny, ale może z jakichś powodów taki jest. Ja np. bardzo czekam na beatyfikację kardynała Wyszyńskiego, który jest jednym z moich „idoli”, ale nie czekam jakoś bardzo niecierpliwie, i nie uważam, że to nie fair, że inni go wyprzedzili, choć żyli później.
Co do ostatnich słów – racja. Jestem przeciwnikiem wyścigu. Nie jestem za tym, by patrzeć „ten już beatyfikowany, a tamten jeszcze nie”. Dlatego właśnie odczytałem kanonizację Jana Pawła II wraz z Janem XXIII jako największą kremówkową fetę Franciszka. Dwój papieży „populistów” kanonizowanych wspólnie przez „populistę” obecnego, ku uciesze gawiedzi. W tym Jan Paweł II po raz kolejny przed przyjętym w Kościele czasem przeznaczonym na proces beatyfikacyjny czy kanonizacyjny.
Czy nie cenię Jana Pawła II i nie uważam go za godnego wyniesienia na ołtarze, za prawdziwie świętego? Owszem, cenię. Ale byłoby dla mnie, dla wiernego katolickiego, dobrym znakiem, gdybym mógł się cieszyć tradycyjnym procesem beatyfikacyjnym czy kanonizacyjnym, gdyby to nie był wielki rajd po „oazowych” uczuciach, wielka sentymentalna heca. Gdyby Jan Paweł II został kanonizowany za 50 lat, kiedy już niewielu będzie pamiętać, że był taki „cool”. Że był „Santo Subito”.
Tylko tyle i aż tyle.
OK, tylko że… gdyby JP2 był kanonizowany i za 50 lat, to feta by była taka sama 🙂
Matka Teresa z Kalkuty też była „przyśpieszoną” błogosławioną, w niczym to chyba nie przeszkadzało.
Kto ma pamiętać jedynie kremówki i „kwiatki”, temu na nic takie wyjaśnienia, więc bym z tym aż tak nie przesadzał. Mimo wszystko myślę, że więcej jest rzeczywistych, prawdziwych fanów Jana Pawła II w tym, co było u niego rzeczywiście wielkie i święte.