Żeby było jasne: gdyby to Bronisław Komorowski wygrał ostatnie wybory prezydenckie, życzyłbym mu tego samego. Chcę modlić się za Andrzeja Dudę i dobrze mu życzyć, ponieważ niebawem obejmie najwyższy urząd w państwie – a nie dlatego, że jest/nie jest moim ulubieńcem. Zostanie Pierwszym Obywatelem Rzeczypospolitej, jej Głową. Można go mniej lub bardziej lubić, żywić większą sympatię lub chłodną rezerwę – ale z samego szacunku dla wyniku powszechnych wyborów, należy mu oddać należny honor i obdarzyć odpowiednim respektem.
Z punktu widzenia obywatela
Osobiście – cieszę się, że to właśnie Andrzej Duda został prezydentem mojego kraju (chociaż w pierwszej turze wyborów nie głosowałem na niego). Nie chcę wdawać się w głębszą analizę polityczną, ale po prostu czuć „w ludziach”, i ja też to czuję, że potrzebna jest jakaś zmiana w polskich elitach politycznych. Władza deprawuje, władza absolutna deprawuje absolutnie – w naszym systemie prawnym prezydent nie jest co prawda wszechwładny, ale jednak (poza względami symbolicznymi, reprezentacyjnymi itd.) ma coś do powiedzenia, stawia tę przysłowiową kropkę nad i – co widać w smutnym i kompletnie rozczarowującym zakończeniu kadencji obecnego prezydenta, podpisującego wiele szkodliwych dla Polski ustaw, kiepsko reprezentującego nasz kraj, w zdumiewający sposób odnoszący się do naszej historii, symbolów, bieżących problemów… ale dość o tym panu, niech idzie na mniej lub bardziej zasłużoną emeryturę.
Chociaż, dodam jeszcze na marginesie, że byłym prezydentom Polski również należy się jakiś elementarny szacunek – co prawda nie mamy może do nich obecnie szczęścia, jeśli idzie o ich dalszą karierę, złote myśli i bieżące zaangażowanie w różne dziwne eksperymenty… ale jednak. Bronisławowi Komorowskiemu należy się wdzięczność, taka dosłownie „z urzędu”, oficjalna, państwowa, za pięcioletnią kadencję na najwyższym urzędzie (czy ze strony Kościoła również, jak chcą niektórzy – tutaj bym się nie zgodził).
Z punktu widzenia katolika
Wracając do tematu: z perspektywy chrześcijańskiej prezydent jest rządzącym naszym państwem, na najwyższym urzędzie – z tego powodu Kościół otacza go szczególną modlitwą do Boga (jak kiedyś królów i innych władców). Jest ona oczywiście wpleciona w większą całość: modlitwę za ojczyznę, która jest naszym obowiązkiem.
Nie ma co ukrywać, że z perspektywy człowieka wierzącego – cieszy, że Andrzej Duda również się za takiego uważa, i co więcej (przynajmniej na razie) okazuje się to nie być czczą gadaniną, ale prawdą potwierdzoną czynami. Widok szefa mojego państwa, który wierzy w Realną Obecność i klęka przed nią (nie tylko, że tak powiem, protokolarnie), daje powód do prawdziwej radości. Oto jest Ktoś wyższy nad nim, a on sam nie jest wszechwładny i nie może wszystkiego. Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim miejscu – niby to oklepane zdanie, ale jakże prawdziwe, jak przystające nie tylko do indywidualnego życia każdego z nas, ale również do życia całego państwa i narodu.
Oremus!
Warto w tym miejscu przytoczyć modlitwę z Rytuału rzymskiego dla diecezji polskich z 1927 roku, odmawianą niegdyś (przed wojną) po sumie, jako „Modlitwę za Ojczyznę i Prezydenta Rzeczypospolitej” (dostosowaną do dzisiejszych okoliczności):