Dzisiaj trochę nierówne proporcje (blok środkowy zdecydowanie dłuższy), ale widocznie tak czasami bywa. Dzieci chore, ale zbliżamy się już do zakończenia rekonwalescencji domowej; papież podpisuje lub mówi dziwne rzeczy; razem z Elą zwijamy i rozwijamy gigantyczne puzzle.

TO NIE GRYPA

Tydzień rozpoczął się od pogarszającego się stanu zdrowia Basi i Jadzi, najpierw, standardowo, jakieś katarki i marudzenie, aż wreszcie młodsza osiągnęła pułap grubo ponad 39 stopni na termometrze, i tak sobie to trwało przez kilka dni, z jednoczesnym spadkiem sił, wypiekami na twarzy, wzrokiem umarlaka i niemal całkowitym zawieszeniem funkcji komunikacyjnych. Basia towarzyszyła siostrze w bólach, choć na nieco niższym poziomie. W każdym razie dziewczynki cały czas w domu, od czwartku Ela wzięła zwolnienie, i tak sobie siedzimy razem.

Gdy w końcu udało się zapisać do lekarza (na dwa dni do przodu), i biedną Jadzię wymęczyli okrutnie (osłuchanie, gardło, uszy, pobranie krwi z paluszka, wymaz z buzi itd.), za co była na nas obrażona przez parę godzin, w powietrzu pojawiło się magiczne słowo „grypa”. Jako że rok temu rzeczona grypa położyła mnie na dwa tygodnie do łóżka i odebrała siły w kościach – nie uśmiechała mi się taka perspektywa z dwulatką. Na szczęście test na grypę (nie wiedziałem, że coś takiego można zrobić) przyniósł wynik ujemny, więc mamy do czynienia z bliżej nieokreśloną wirusówką – na tyle mocną, że mi dziecko ścięło i jechała na oparach przytomności – ale bez grypowych powikłań, na szczęście. Od wczoraj widać już wyraźną poprawę (chociaż z przerwami na otępienie), pojawia się już „stara Jadzia” z jej szaleństwami i chęcią do zabawy, więc jeszcze parę dni i będzie dobrze. Dzięki Bogu.

KŁOPOTLIWY PAPIEŻ

Pisanie o papieżu Franciszku to dziś momentami wchodzenie na pole minowe. Mam do niego stosunek taki, jaki – wydaje mi się – powinien mieć każdy katolik wobec Ojca Świętego. Sformułowałem moją podręczną ściągę następująco:

W tym tygodniu były dwa momenty, gdy punkt piąty okazał się pomocny. W poniedziałek Franciszek, przebywając w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (piękna wizyta, fascynujące fotografie, ciekawe treści), podpisał, razem z wielkim imamem Al-Azharem, wspólną deklarację o ludzkim braterstwie dla pokoju na świecie i zgodnego współistnienia. Tekst deklaracji nie budzi większych zastrzeżeń, poza jednym fragmentem:

Pluralizm i różnorodność religii, koloru, płci, rasy i języka są wyrazem mądrej Woli Boga.

To jest zdanie, które, delikatnie mówiąc, brzmi dziwnie. Kontrowersji nie budzi fakt, że istnieje na tym świecie wielość religii: Sobór Watykański II jasno dał do zrozumienia, że w każdej z nich istnieją ukryte pewne „ziarna prawdy”, choć oczywiście cała Prawda jest w Kościele katolickim i tylko w Jezusie Chrystusie człowiek może osiągnąć zbawienie. W deklaracji z Abu Zabi dokonano jednak dużego kroku naprzód (a może skoku w bok?), bo wprost stwierdza się, że wielość religii jest zgodna z Bożym zamysłem, z Jego wolą, chceniem – a to już co innego. Nie ma na to żadnego teologicznego uzasadnienia – a gdyby takie było, to wielka szkoda, że go nie przygotowano. Domyślam się, niestety, że tekst nie był odpowiednio skonsultowany pod tym względem (pojawiają się sprzeczne informacje co do roli Teologa Domu Papieskiego, o. Wojciecha Giertycha OP), czyli Stolica Apostolska wykazała się… pewną niedbałością. Natomiast podpis papieża znalazł się pod tekstem raczej politycznym (życzeniowym), w związku z tym, znów niestety, małej wagi – i szkoda autorytetu papieskiego do takiego podpisu. Szkoda też skonsternowanych katolików, którym nikt tego nie dotąd jasno nie wytłumaczył, i których nie można zbyć ot tak stwierdzeniem, żeby po prostu zaufali.

Fot. LUCA ZENNARO /PAP/EPA

Natomiast w czwartek, wracając już do Watykanu, papież zwyczajwo odpowiadał na pytania dziennikarzy, lecących razem z nim samolotem. Nie raz mówił przy tej okazji zaskakujące słowa – tym razem jednak mieliśmy do czynienia z chyba najbardziej kontrowersyjną wypowiedzią „samolotową”. Franciszek podzielił się „anegdotą”, jak to za pontyfikatu Jana Pawła II ówczesny kardynał Ratzinger miał zgromadzić dokumenty dotyczące zgromadzenia, w którym dochodziło do „nadużyć seksualnych”, jednak – streszczając – papież kazał te papiery schować do archiwum, bo „wygrała druga partia”, natomiast pierwszą decyzją już papieża Benedykta XVI było polecenie przyniesienia tych papierów z archiwum i wszczęcie śledztwa.

Ot, taka mimochodem powiedziana dykteryjka, sugerująca kanonizowanemu przez siebie parę lat temu papieżowi krycie skandalu seksualnego w jednym ze zgromadzeń. Po co to? Na co? Dlaczego teraz? Jak nie nazwać tego inaczej, jak niezgrabnością komunikacyjną (delikatnie mówiąc), wtrącaniem niejednoznaczności w stylu „drugiej partii”, a więc narzucaniu, siłą rzeczy, najgorszych skojarzeń jakie można mieć z Watykanem: siedliskiem intryg, walką frakcji, sięganiem po największe brudy w celu uzyskania własnych, politycznych, korzyści. A przy okazji uderzenie w św. Jana Pawła II, którego nauczanie i tak jest, co tu dużo ukrywać, rugowane z „bieżącej teologii” w Kościele. Gorzko się teraz czyta słowa papieża sprzed dwóch lat, gdy ostrzegał przed szkodliwym plotkowaniem: „Ten, kto plotkuje jest terrorystą w swojej wspólnocie, bo rzuca jak bombę słowo przeciwko innemu, a potem odchodzi spokojnie, powodując jednak zniszczenia”.

Nie podoba mi się to, wprowadza niepokój, podważa zaufanie – a u wielu osób powoduje autentyczny ból i smutek, gdy niezrozumienie ma miejsce wobec tego, który „ma utwierdzać braci w wierze”.

Równo sześć lat temu swoją decyzję o ustąpieniu z urzędu ogłosił papież Benedykt XVI – i od tego wszystko się zaczęło. Przedziwna decyzja, trudna do pojęcia, niesamowita, wstrząsająca. Abstrahując od osoby zarówno papieża seniora, jak i papieża Franciszka, od tego momentu co chwila okazuje się, że „źle się dzieje w państwie watykańskim”. Niezrozumiałe domino trwa do dziś. Pocieszające, że Opatrzność nad tym wszystkim czuwa, bo po ludzku to byłaby większa pokusa, żeby dać sobie nieraz z tą strukturą spokój…

WSPÓLNE  PUZZLE

Na koniec mała radość – a przecież odkrywanie małych radości to sposób na udane życie; w radościach można odnaleźć powód do dziękczynienia Bogu, więc zawsze warto!

Postanowiliśmy z Elą przetestować matę do puzzli – prosty w gruncie rzeczy wynalazek (kawałek filcu, zwijany na sztywny rulon, zapięty na rzepy), który pozwala na zwinięcie puzzli w trakcie ich układania, przechowanie w innym miejscu, a później ponowne rozwinięcie w tej samej formie. Sprawdza się to zwłaszcza w sytuacji takiej jak nasza: nieduże mieszkanie, tylko jeden stół, małe i energiczne dzieci.

To był bardzo dobry zakup! Wyjęliśmy z zakamarków nasze puzzle ze starą, ozdobną mapą świata, otoczoną ilustracjami biblijnymi (2000 kawałków) i tak spędzamy wieczory… Wspólna zabawa, w towarzystwie radia lub muzyki, przy kubku herbaty lub kuflu piwa. Świetna rozrywka, okazja do współpracy. No i radość, gdy udaje się dopasować brakujące elementy. Bardzo polecamy!

Akurat przy naszej układance przydała się znajomość scen i symboli biblijnych – nigdy nie wiadomo, do czego się przyda…

 Ten wpis jest moim przeglądem minionego tygodnia z cyklu „2 plus 1, czyli tygodniowy kubek miodu z łyżeczką dziegciu”. O jego zasadach możesz przeczytać tutaj. Jeśli spodobał Ci się powyższy tekst, możesz go udostępnić. Zachęcam również do komentowania poniżej.