Dokument Tomasza Sekielskiego „Tylko nie mów nikomu” wywołał prawdziwą burzę w Polsce. Nie minął jeszcze tydzień od jego premiery, a mówią o nim niemal wszyscy. Sporo niezwykłych zjawisk wokół niego się dzieje – jednym z nich było doprowadzenie do wymówienia przez jednego z czołowych polskich arcybiskupów niewypowiadanego przez niego do tej pory słowa: „przepraszam”, co samo w sobie jest fenomenalnym osiągnięciem.

Źródła niewątpliwego fenomenu dokumentu braci Sekielskich są różne. Różne są też reakcje na ten film, mamy ich pełen wachlarz: od jednej skrajności do drugiej, często z zero-jedynkowym widzeniem spraw oraz z pewną przestrzenią rozsądnych ludzi, którzy nie twierdzą, że prawda „leży pośrodku”, tylko przypominają, że leży tam, gdzie leży, oraz że nie da jej się sprowadzić do prostych, nawet kilkuzdaniowych, stwierdzeń. I że nie podejmuje się twardych ocen (a na pewno nie decyzji) w oparciu o emocje. Wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie użyłem tyle razy zwrotu „ale”, co przy okazji dyskusji o tym filmie.

Gdy zabierałem się już do napisania tego tekstu – ukazał się nowy film Tomasza Samołyka, który w zasadzie zawiera 99% tego, co myślę na temat filmu Tomasza Sekielskiego. Serdecznie zachęcam do jego obejrzenia, bo „Łysiejący Katolik” robi to (jak zwykle) niezwykle trafnie, mądrze i pewnie w atrakcyjniejszej formie, niż słowo pisane. Poświęćcie 20 minut i obejrzyjcie poniższy materiał, naprawdę warto. Podpisuję się pod jego przesłaniem obiema rękami, dalej dopisuję do niego jedynie własne postscriptum.

Między wolnością a empatią

To, co mi się nie podoba w reakcjach na ten film, i w reakcjach na reakcje, to z jednej strony niepozwalanie na posiadanie własnego zdania przez – umownie rzecz biorąc – fanów tego filmu, w myśl gombrowiczowskiego „Jak to nie zachwyca Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go zachwyca”, a z drugiej: brak właściwej kolejności reakcji ze strony umownych wrogów Sekielskiego.

Czy powinno się TNMN obejrzeć? Tak, powinno się – szczególnie przez duchownych, hierarchów i różnego rodzaju pięknoduchów, którzy twierdzą, że problemu nie ma albo jest wyolbrzymiany. Taki kubeł zimnej wody na pewno nie zaszkodzi.

Czy wolno TNMN oceniać bezkrytycznie? Nie wolno, kryteria uczciwości i rzetelności obowiązują zawsze, również (a może nawet: przede wszystkim!) przy poruszaniu tak delikatnych tematów, wywołujących tak niezwykły oddźwięk w społeczeństwie.

Czy wolno wytykać błędy, pokazywać obłudę środowiska, które obrało sobie Kościół za kozła ofiarnego, a „nie zrobiło takiego filmu o…”? Można, ale nie przede wszystkim i nie w pierwszej kolejności. Najpierw: niech nas ogarnie ból i wstyd z powodu tego, co działo się w naszym Kościele, jaką krzywdę wyrządzili konkretnym osobom ci, którzy byli powołani do niesienia im Boga, najczystszej Miłości. Zapłaczmy nad grzechem i złem, dopiero później przejdźmy do odruchów obronnych. Nawet gdyby film Sekielskiego traktował o jednym przypadku potworności, jaką jest gwałt na intymności i seksualności dziecka, byłby powodem do wstydu, słusznego gniewu i łez. Słowo-klucz: empatia!

Narracja

Obejrzałem „Tylko nie mów nikomu”, ponieważ nie chcę się wypowiadać na temat czegoś, czego nie widziałem. Nie zrobiłem tego od razu, bo nie lubię czuć tego rodzaju presji – a ona była (i nadal jest) wyczuwalna: traktowanie TNMN jako nagłego objawienia, a reżysera jako mesjasza, zwiastującego pełnię, ukrytej do tej pory, prawdy. Streszczając moje myśli po obejrzeniu: jest to oczywiście profesjonalnie przygotowana i zrealizowana produkcja (trudno było oczekiwać czegoś innego po Tomaszu Sekielskim), ale nie wolna jednocześnie, niestety, od różnego rodzaju błędów i manipulacji, ewidentnego przekazu narracji pod z góry założoną tezę. Czy film wywołał we mnie poruszenie, emocje? Oczywiście że tak, taki był przecież jego cel. Jest z tym filmem trochę tak, jak: co innego przeczytać o jakichś dużym wypadku drogowym, a co innego zajrzeć do dokumentacji z sekcji zwłok, z dostępem do szczegółowych zdjęć i opisów obrażeń.

Nie dowiedziałem się jednak z niego niczego nowego. To, że pedofilia w Kościele to prawda, wiedziałem. To, że ofiary nadużyć seksualnych całe swoje życie muszą zmagać się z traumą, niezwykle trudną do zminimalizowania, tak, aby móc normalnie funkcjonować, wiedziałem. To, że w Kościele zdarzały się przypadki nieradzenia sobie z takimi problemami, próby ich tuszowania i ukrywania, wiedziałem. To, że niektórzy duchowni bagatelizują problem, wiedziałem. To, że problemem jest nie tyle prawo i jego przestrzeganie, ale mentalność, skutkująca, w imię źle rozumianej solidarności i źle rozumianego dobra Kościoła, ociąganiem się i brakiem odwagi w należytych reakcjach na zło, wiedziałem.

To, że jeśli Kościół sam się nie upora z gangreną, która go toczy, zrobią to za niego inne środowiska, bez cackania się i bez pobłażliwości, też wiedziałem. Jeśli kogokolwiek tu winić – to tylko ludzi Kościoła, którzy przez swoje różne zachowania (od zła, przez wyrachowanie, po ignorancję czy głupotę poczucia „ciepełka katolickiej Polski”) dali panu Sekielskiemu gotowy materiał na złotej tacy. Nic, tylko go ochoczo przyjąć i nakręcić taki dokument.

Prawda o Kościele?

Twierdzenie, że TNMN pokazuje prawdę o Kościele, jest nieuczciwe. To nie jest prawda o Kościele, tylko prawda o pewnej patologii w Kościele. Historia Kościoła pokazuje jasno, że było w niej już wszystko – te przypadki, które są pokazane w filmie, to naprawdę przysłowiowy pikuś w porównaniu z tym, z czym mieliśmy już do czynienia. Kapłani Kościoła, jego hierarchowie (a nawet papieże) robili już wszystko, takie potworności, których nasza wyobraźnia może nawet nie obejmować. Nie zmienia to faktu, że Kościół jest święty – bo jego świętość nie zależy, na szczęście, od świętości ludzi, tylko jego Głowy, Jezusa Chrystusa. Czy to jest usprawiedliwienie wobec zgorszenia, jakie powoduje skalane tej świętości przez kapłanów? Żadną miarą, a pójście w histeryczne tony, zamiast uczciwej oceny rzeczywistości, też nie jest dobrym wyjściem.

Prawda jest również taka, że żadna instytucja nie zrobiła nawet w części tego, co Kościół katolicki w temacie walki z nadużyciami seksualnymi, szczególnie w ostatnich kilkunastu latach. Problem oczywiście nie leży w kwestii samego prawa, cały czas dośrubowywanego, udoskonalanego, ostrzejszego niż prawo świeckie (!) – ale w mentalności, w głowach duchownych i wiernych (!), którzy czasami po prostu nie wiedzą, jak się zachować, jak zareagować w takim przypadku, albo na zasadzie quasi-rodzinnej wypierają problem, udają że go nie ma, że tak będzie lepiej.

Kontekst, głupcze!

To niezwykłe, jak w ciągu kilkunastu lat udało się całkiem skutecznie przeorientować temat pedofilii (szeroko rozumianej) i zogniskować go w Kościele katolickim. Jakiś czas temu mowa w tym kontekście była o Dworcu Centralnym w Warszawie, o problemie w rodzinach (!), o środowisku artystycznym, celebryckim, o nauczycielach, prawnikach, lekarzach… o księżach również, jak najbardziej. Do lekarskiego kitla nie przykleiła się jednak łatka pedofila, tak jak do nauczycieli czy aktorów – a do koloratki jak najbardziej. Nie widzieć w tym celowego działania i użycia problemu pedofilii (marginalnego) jako narzędzia walki z Kościołem – trzeba być naprawdę naiwnym.

Gdy się czyta o przypadkach chociażby molestowania seksualnego (w tym najcięższych gwałtów na małych dzieciach!) w środowisku nauczycielskim, również w Polsce, gdzie prawie za każdym razem starano się te sprawy tuszować i ukrywać… włos się jeży na głowie (nie miejsce tu na wklejanie źródeł, ale nie są one tajemnicą). Podobnie ze środowiskami homoseksualnymi, filmowymi, i tak dalej.

Gdy w 2005 roku Sylwester Latkowski zrealizował swój głośny dokument „Pedofile”, i gdy zaczął docierać do naprawdę głośnych nazwisk, zaczął dostawać takie realne pogróżki, że skutecznie zamknięto mu usta. Do tej pory film czeka na udostępnienie szerszej widowni, można go znaleźć w internecie (umieszczono go wczoraj na YouTube, prawdopodobnie nie powisi tam za długo).

Czy to unieważnia problem pedofilii w Kościele? Absolutnie, jedyną drogą jest tu pójście na całość w kierunku prawdy i sprawiedliwości, oraz w kierunku nawrócenia. Kościół powinien być maksymalnie krystaliczny i przezroczysty w tej kwestii – bo ma być odbiciem czystości Bożej, stąd ma prawo nauczać między innymi o moralności.

Drogi się rozchodzą

W tym miejscu dochodzę do tak naprawdę najistotniejszej kwestii, jaka według mnie jest sednem tego, co dzieje się przy okazji emisji filmu Tomasza Sekielskiego. Jako katolicy oczywiście powinniśmy przyjąć go z wdzięcznością, jako szansę na jeszcze większe oczyszczenie naszej wspólnoty, dobrze go wykorzystać, na serio przemyśleć to, jakie mechanizmy on pokazał, i wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Problem polega na tym, że gdy umowny współczesny „świat” pokazuje grzech i zło w Kościele, wspólnie z Kościołem stawia pewne diagnozy i ocenę bieżącej sytuacji (można przytoczyć w tym miejscu wiele wypowiedzi biskupów czy księży, którzy przyznają rację świeckim publicystom, niekoniecznie katolickim), to pytanie brzmi: co dalej? Punkt wyjścia jest wspólny, ale recepty zgoła odmienne. Gdy zgodzimy się, że zło miało miejsce, oraz że należy się: ofiarom współczucie, pomoc i zadośćuczynienie, a sprawcom sprawiedliwa kara – Kościół dalej będzie przypominał, że konieczny jest powrót do wierności Bogu i Jego przykazaniom, oraz antropologia zakorzeniona w Piśmie Świętym i prawie naturalnym, a tym „świat” raczej nie będzie zainteresowany…

Krótko mówiąc: pytanie o motywacje. Czy walczymy z pedofilią (np. w kontekście coraz powszechniejszej seksualizacji dzieci), czy walczymy z pedofilią w Kościele, czy walczymy z Kościołem wykorzystując pedofilię? Gdy nogę toczy gangrena, czasami niezbędna jest niestety amputacja kończyny – ale nigdy od razu zabicie całego organizmu. Nie wykonuje się operacji na sercu za pomocą pistoletu.

Skandal w Kościele boli najbardziej (szczególnie ludzi Kościoła), ale prawda o Kościele jest też taka, że cały czas przypomina o skandalu Miłosierdzia Bożego, o skandalu Krzyża. Czy widzimy w tych kapłanach, którzy sprzeniewierzyli się swojemu powołaniu i wyrządzili potworną krzywdę dzieciom – również ofiary swoich czynów, którym w pewien sposób, po nałożeniu sprawiedliwej kary, należy się też współczucie? O tak, dialogi z księżmi, pokrętnie tłumaczącymi się ze swoich występków, należy bezwzględnie pokazywać klerykom w seminariach jako ilustrację, jak strasznie można zniszczyć swoje kapłaństwo i człowieczeństwo, w jaką plątaninę kłamstw o sobie samym można popaść. Ale czy uznajemy i dopuszczamy taką możliwość, że oni mogą nas jeszcze wyprzedzić w drodze do nieba?

Tylko powiedz wszystkim: „Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół…”

Kościół zawiera Prawdę, niesie Miłość, daje Życie. Dzięki Kościołowi żyjemy, bez sakramentów byśmy umarli — a do tego są niezbędni kapłani, ze wszystkimi swoimi słabościami. Na każdej Eucharystii powtarzane są najpiękniejsze słowa, jakie Ktoś kiedykolwiek powiedział drugiej osobie: „bierzcie… to moje Ciało!”. Jak bardzo boli, gdy w diabelski sposób się je wykorzystuje i wypacza ich sens: tak jest w przypadku protestów aborcyjnych („to moje ciało!”), tak samo jest w przypadku gwałcicieli i pedofilów („daj mi swoje ciało!”).

Ogromnie boli mnie, że z powodu takiego zła, jakim jest nadużycie seksualne – w Kościele coraz mniej naturalnego zaufania, przyzwolenia na zwyczajną (i potrzebną) zdrową czułość i bliskość, pozbawioną złych kontekstów. Mam nadzieję, że powrócimy znów do czystości gestu, spojrzenia, dotyku – bo również w ten sposób wyraża się miłość, ta prawdziwa miłość.

Christofer Santer, „Christ with Children”

Święty Kościół grzeszników – to stwierdzenie jest już niemal banalne, przytaczane do znudzenia; ale jest prawdziwe. Poza Kościołem nie ma zbawienia, dlatego tym większy ból wywołuje fakt, gdy osoba skrzywdzona w Kościele traci do niego zaufanie, odwraca się, nie czuje się w nim dobrze, ma z nim złe skojarzenia. To jest też jeden z moich przykrych zarzutów do twórców filmu „Tylko nie mów nikomu”: tyle z nim było najazdów kamery na przestrzeń kościelną i liturgiczną, tyle zbliżeń na mury świątyni, na obiekty sakralne, obrazy i figury świętych… rozumiem doskonale potrzeby konwencji i estetyki, ale to naprawdę nie jest przestrzeń, w której z zasady grozi komuś krzywda. Kościół to dom Boga – a „Bóg jest Miłością” (J 4, 8). Płaczemy i wstyd nas ogarnia, gdy owca doznaje gwałtu ze strony pasterza, ale na szczęście Dobry Pasterz zapewnia nas: „Daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki”. (J 10, 28)


Zupełne postcriptum: gorąco polecam dwa wywiady z polskimi biskupami, które są naprawdę warte uwagi. Pierwszy z nich to rozmowa z biskupami płockimi, Piotrem Liberą i Mirosławem Milewskim, którzy w niezwykle przekonujący i spokojny sposób odpowiadają na niektóre powszechnie formułowane zarzuty wobec hierarchów Kościoła (wywiad miał miejsce przed premierą filmu T. Sekielskiego) – natomiast drugi to rozmowa Tomasza Krzyżaka i Andrzeja Gajcego z moim biskupem, kardynałem Kazimierzem Nyczem, już po premierze filmu (dziękuję redaktorom za odważne pytania).

Jeśli wolicie materiały wideo, to niezwykle warta uwagi jest rozmowa z ks. Janem Potrykusem, proboszczem parafii św. Józefa w Malborku, w którym głosił rekolekcje dla dzieci jeden z „bohaterów” dokumentu.