Coś dziwnego się dzieje, coś, czego do końca nie rozumiem, nie pojmuję, nie ogarniam: o czym trudno mi jest nawet pisać, aby dobrze nazwać swoje odczucia. Dlatego w tym miejscu będzie nieco dłużej niż zwykle, bo jakoś nie potrafię tego tak zostawić, skoro dopiero co napisałem, że Franciszek jest moim kochanym dziadkiem.
Otóż z każdą „kolejną medialną kontrowersyjną wypowiedzią papieża”, mam wrażenie, coraz bardziej puszczają hamulce niektórym komentatorom rzeczywistości. Ostatnia „afera królicza”, czyli prawdziwa burza w szklance wody, podręcznikowy wręcz przykład medialnej manipulacji, wyrywania zdań z kontekstu i przekręcania sensu spontanicznej wypowiedzi zupełnie na opak, została przez Tomasza Terlikowskiego (którego szanuję za wiele rzeczy, zwłaszcza za konsekwentne i stanowcze głoszenie katolickiej bioetyki) rozdmuchana do nieprawdopodobnych rozmiarów, prowadzących do niepotrzebnie nowych i coraz bardziej żałosnych posunięć, jak choćby lamentacyjnego powtarzania „jestem królikiem”, lub pytania, które z jego dzieci – niby według papieża – jest „nieoptymalne”. O głupim wpisie Rafała Ziemkiewicza (którego skądinąd również cenię, za trafną i smakowitą językową publicystykę), wnioskującym, że „papież idiota”, nie ma co nawet więcej mówić.
Są rzeczy, które nie powinny podlegać dyskusji. Nie powinny i już. Do takich zalicza się szacunek katolików wobec papieża, który ostatnio bywa chyba coraz bardziej luźny. Nie przyjmuję do wiadomości twierdzenia, międlonego setki razy w różnych wypowiedziach, że „papież ma problem z komunikacją”. Guzik prawda! A może to my mamy problem z komunikacją? Że papież „powinien wiedzieć, umieć przewidzieć”, że jego (zwłaszcza spontaniczne) słowa będą przekręcane, tłumaczone na opak, będą żyć własnym życiem, może nawet uzasadniając tezy niezgodne z nauczaniem Kościoła? Bzdura i brednie! Może to my powinniśmy starać się zmieniać te chorą (na to chyba wygląda) kulturę komunikacji, czyli sprowadzanie wszystkiego do odpowiedniego PR, skupianie się na tym, co „ktoś powiedział”, ograniczanie i kondensowanie treści jedynie do twitterowych 140 znaków? Pewnie, że można to wszystko wykorzystywać dobrze, pożytecznie – ale, błagam, nie róbmy z tego jakiejś ideologii, jedynej słusznej formy komunikowania się ludźmi.
Prosty przykład, najświeższy: jeśli przeczytałem nagłówki w internecie, że papież „powiedział, że chrześcijanie nie muszą być jak króliki, zrugał jakąś kobietę za 8. ciążę, i stwierdził, że najlepsza liczba posiadanych dzieci to troje” – to od razu zapaliła mi się czerwona lampka i postarałem się dotrzeć do źródła, a nie przemielonych artykułów. A nawet jeśli nadal ta wypowiedź nie była dla mnie do końca jasna i przekonująca (bo to z rodzaju tych swobodnych, spontanicznych, w trakcie rozmowy w samolocie, a nie konkretny tekst; do tego doszły problemy z dotarciem do odpowiedniego tłumaczenia), to przecież mogłem w wielu innych miejscach odszukać i upewnić się, co Franciszek rzeczywiście twierdzi na temat rodziny, dzieci, wielodzietności i tego wszystkiego. Wniosek: okazało się, że ŻADNE stwierdzenie w powyższym pogrubionym zdaniu nie jest prawdziwe. Jak w starych dowcipach o radiu Erewań: nie w Petersburgu tylko w Moskwie, nie samochody tylko rowery, i nie rozdają tylko kradną. No, ale na tej podstawie budować całą tezę o „problemie Franciszka”? Ech…
Hamulce coraz bardziej puszczają, i jest to dla mnie niezwykle przykre. Naprawdę znam, tyle o ile, teologię prymatu papieskiego, niuanse dogmatu o jego nieomylności, dopuszczalność krytyki i dyskusji w Kościele (do której papież nawet sam zachęca!), i nie chodzi tu o jakiś naiwny ultramontanizm z mojej strony, czy ślepe idealizowanie każdych posunięć Franciszka, również tych bardziej prozaicznych czy prywatnych – ale naprawdę, co tu ukrywać czy przebierać w słowach, wkurza mnie i mierzi budowanie (świadome, bądź nie) takiego wrażenia, klimatu, unoszącego się gdzieś między wierszami przekonania pełnego nadziei, że: oto mamy do czynienia z papieżem przejściowym, że przyjdzie następny i znów będzie porządek, że trzeba po prostu wziąć głęboki oddech i przeczekać ten trudny czas, a na razie wytykać błędy i trwać przy swojej (?) ortodoksji, a najlepiej przemilczeć ten pontyfikat.
A może ten czas jest dany przez Pana Boga, po coś? A może kolejne konklawe (daj Boże, w dalekiej przyszłości) podaruje nam kolejnego papieża jeszcze „trudniejszego”, niż obecny, już nie potomka włoskich emigrantów, ale choćby jakiegoś azjatę z dziada pradziada, wcale nie żyjącego dłuższy czas w Europie – dla którego nasze przywiązanie do „medialnej komunikacji” i drżącą trwogę, jak kto zrozumie (a raczej jak przekręci) jego słowa, będzie z jeszcze większym uśmiechem zbywał? Z drugiej strony, jeśli w przyszłości otrzymamy w darze kolejnego papieża-profesora, wytrawnego intelektualistę w stylu Benedykta XVI, to czkawką odbije nam się dzisiejsza lekkość w krytykowaniu Ojca Świętego, gdy przyjdzie nam go bronić przed choćby mniej mu przychylnymi mediami, niż obecnie.
Mnie też Franciszek nie zachwyca absolutnie we wszystkim, to nie jest tak, że jestem w niego wpatrzony jak w święty obrazek i, jak świeżo zakochany, będę go bronił, nawet gdyby, no nie wiem… przykładowo zezwolił na święcenia kobiet (co, jak wiadomo, nie nastąpi nigdy). Jest człowiekiem i zrozumiałe jest to, że różni ludzie mogą żywić do niego różny stopień sympatii. Ale nie wolno popadać nawet w kierunku (!) innych skrajności. Można naprawdę zupełnie zignorować, gdy papieża krytykują jacyś zdeklarowani masoni lub antyklerykałowie. Pal sześć, gdy zrobi to prawicowy publicysta, chociaż tym bardziej przykro, że nie tyle skrytykował, co po prostu prymitywnie i żenująco obraził, w dodatku siląc się później na jakieś kuriozalne i żałosne wyjaśnienia. Naprawdę smutne zaczyna być, a powinno być nawet ostrzegające, jeśli na taką krytykę pozwala sobie zupełnie publicysta zdeklarowany jako katolicki (a powszechnie odbierany jako skrajnie katolicki, cokolwiek by to miało znaczyć), nawet w dobrej wierze.
Abp Henryk Hoser przypomniał w niedawnym, świetnym skądinąd, wywiadzie (pogrubienia – moje):
Nie możemy dać się wciągnąć w takie fajterstwo, nieustający fechtunek. Wcale nie musimy być harcownikami. My, katolicy mamy być ludźmi mądrymi, z pewnym dystansem, wycofaniem, umiejętnością odnalezienia sytuacji w szerszym kontekście.
Bardzo dobrze, że przypomniał to właśnie biskup, bo o ile taki hejting ze strony publicystów jakoś przełknę, to już zupełnie nie pojmuję opadającego kursu Franciszka u niektórych księży, wyrażanego mniej lub bardziej wprost. To jest dla mnie niewiarygodne, żeby nie powiedzieć: gorszące. Pewnie, w luźnej rozmowie można z przymrużeniem oka uśmiechnąć się z czarnych butów, wystającej koszuli ze spodni, takiego a nie innego podejścia do różnych spraw. Ale jak można być katolickim kapłanem, i nie tylko nie stawać w takiej sytuacji (jak ostatnio), w obronie Ojca Świętego, ale jeszcze przyłączać się do jego krytyki? Nie polemiki, dyskusji – ale właśnie stawania po stronie tych, którzy z niego kpią, bo uważają, że „z papieżem jest coś nie tak”, że może stracił rozum, sam nie wie co mówi. Nie rozumiem takiej postawy, nie potrafię jej zaakceptować, i już.
Skoro papież jest dla nas (a zwłaszcza dla księży!) ojcem, i nawet jeśli bym uważał, że z jego głową jest coś nie tak, to Pismo Święte uczy nas jednoznacznie:
Nie przechwalaj się niesławą ojca, albowiem hańba ojca nie jest dla ciebie chwałą. (…) A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił. (Syr 3, 10. 13)
Słuchajmy papieża, a nie realcji o nim. Ufajmy Bogu, a nie swoim intuicjom. Módlmy się za papieża i trwajmy przy nim, a nie zadziwiajmy innowierców, że oto niektórzy katolicy zaczęli wyciszać jedną ze swoim unikalnych cech, pogardliwie określaną niegdyś mianem papizmu, a w rzeczywistości będącą ewangeliczną miłością wobec Piotra, którego dał nam Chrystus. Podsumowaniem niech będą słowa znajomego księdza, Jakuba Korczaka, które zamieścił na swoim facebook’owym profilu, a którą to deklarację przytoczę w całości, bo podpisuję się pod nią obiema rękoma:
W kontekście zaskakującego zdziczenia w komentarzach medialnych i powszechnego udawania, że się nie rozumie tego, co mówi Ojciec Święty Franciszek, przypomina mi się prosty język Ewangelii, którym Papież tak pięknie i swobodnie się posługuje, przypominają mi się słowa Pana Jezusa: „Wysławiam Cię Ojcze Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”, przypomina mi się wielokrotnie przeczytana wspaniała adhortacja „Evangelii gaudium” i tym skromnym i niewiele znaczącym wpisem deklaruję moją zupełną i radosną akceptację wszystkiego, co mówi i na co wskazuje aktualny Zastępca Chrystusa na ziemi.
Napisałem tę deklarację absolutnie szczerze.
Z domu rodzinnego wyniosłem niezachwiane przekonanie (zweryfikowane wieloletnią nauką), że papież niejako uosabia Chrystusa na ziemi jako Jego wikariusz. Ponieważ jednak nasza znajomość Chrystusa jest dosyć mizerna, płaska i wykoślawiona, nie jesteśmy w stanie stwierdzić w jakim stopniu Zastępca jest podobny do Tego, Którego zastępuje.
Ja wierzę, że jest bardzo podobny.
Wszystko to w porządku, ale muszę podkreślić: nie dzieją się takie rzeczy, nie pojawia się tak powszechny ruch, nie zdarzają się takie liczby głosów oburzenia, kiedy nic się nie dzieje! Jak słusznie zauważyłeś – zarówno mniej, jak i bardziej prawicowi publicyści, a także księża katoliccy, wielokrotnie krytykują różne aspekty papieża Franciszka. Ta krytyka nie istniałaby, gdyby nic nie było na rzeczy! Powiedzmy sobie wprost: wszystkie (lub spora większość) afer „franciszkowych” wypływa po spontanicznych wywiadach papieża z zaproszonymi na pokład samolotu dziennikarzami. Jeśli jeden raz to się zdarzyło, a szum był ogromny, to dlaczego papież Franciszek – nauczony doświadczeniem – nie zrezygnował z tego sposobu przemawiania do ludzi? Kwestia królików wydaje się być logiczna. Papież podkreślił, że nie musi być tak, jak chcą niektórzy, że należy płodzić dziecko po dziecku („być jak króliki”). Oczywiście – można, ale nie trzeba. Zatem, parafrazując papieża: Nie trzeba, ale można „być jak króliki”. Co oznacza owo „być jak króliki”? Oznacza to – rodzić wiele dzieci. To nie ma ukrytego znaczenia. Nie musimy „być jak króliki” znaczy: Nie musimy „rodzić wielu dzieci”, Że papież spontanicznie? Zgoda. Że papież w szerszym kontekście? W porządku. Ale nie dziwi mnie oburzenie Terlikowskiego. I nie dziwi mnie to, że ja – mając póki co trójkę dzieci, ale nie zamykając się ani na chwilę na wolę Boga – też poczułem się królikiem. Ponieważ chcę się rozmnażać dalej i przekonuję innych – jak i Terlikowski – że to jest dobra droga. Że bez sensu jest być katolickim małżeństwem, które przez kilka lat nie dorabia się potomstwa (nie mając oczywiście kłopotów z płodnością). Że nie godzi się katolikom wychowywać jednego dziecka, jeśli mogą mieć dwoje, troje, czworo… Zatem i ja, i Terlikowski, a bardziej Terlikowski, możemy dziś mocą papieskich słów być nie tylko wytykani palcami jako króliki, lecz również jako ci, którzy namawiają do bycia jak króliki. I co nam to da, że papież potem, na audiencji, wypowiedział się ciepło o wielodzietnych? Niewiele. Ponieważ na Terlikowskiego jest już kolejny hak zasadzony przez papieża. I nie dziwi mnie, że Terlik się broni.
A moje wrażenia o papieżu Franciszku opisałem w ciężkiej notce z listopada 2013 roku. Trochę się zmieniło. Ale niesmak pozostał. https://maurycyteo.wordpress.com/2013/11/14/nie-lubisz-naszego-papieza/
Rozumiem Twoje zdanie, jeśli chodzi o tę konkretną sprawę (króliczą). Wydaje mi się jednak, że, jest to trochę – wybacz – takie nakręcanie i rozdmuchiwanie całej „afery” i na siłę doszukiwanie się tego, do czego można się przyczepić. Przykładanie naszej (w uproszczeniu: europejskiej) miary do jego (w uproszczeniu: południowoamerykańskiej). To niby logiczne odwracanie i parafrazowanie jego wypowiedzi – po co? To nie jest według mnie dobry sposób na dotarcie do tego, „co papież rzeczywiście powiedział”, ani co tak naprawdę myśli.
Nie podobają mi się dwa stanowiska, nazwijmy je, znów upraszczając: z jednego strony „deonowe”, czyli takie zupełnie bezkrytyczne, idealizujące wszystko, co papież zrobi i co powie (chociaż można ich trochę zrozumieć, w końcu to jezuita) – a z drugiej „tradsowskie”, czyli przemilczające ten pontyfikat w nadziei, że skończy się czym prędzej, bo niesie ze sobą zbyt dużo niebezpieczeństw.
Uważam, że w pewien sposób chore jest i jedno i drugie podejście. Tym czasem efekt takich a nie innych wystąpień w przestrzeni publicznej – i tego właśnie, przede wszystkim, dotyczył mój wpis – jest taki, że wskazówka w ogólnym odbiorze zaczyna się przechylać w tę drugą stronę. W skrócie: katolicy (katoliccy publicyści, a nawet księża) są coraz bardziej papieżem zmęczeni, zniechęceni, a nawet uczestniczą w krytyce na niego. Nie widziałem żadnych znaczniejszych gestów solidarności z papieżem, poza artykułami deonowymi. Jeśli ktoś na to wszystko spojrzy z jakiegoś dystansu, z góry – albo np. przyjrzy się temu zjawisku za jakiś czas (dziesiątki lat), to będzie to niezwykle interesujące.
Ale może też okazać się niebezpieczne w drugą stronę – tak jak wspomniałem we wpisie: jeśli przyzwyczaimy „świat”, że papieża można ostro krytykować i zadawać pytania (niby niewinne, dopuszczalne), do czego to prowadzi, czy papież wie co mówi itd. – to odbije się to nam niezdrową czkawką przy kolejnych pontyfikatach.
Słowa papieża przyjmowane bezrefleksyjnie, wręcz „łykane” Bo jest „ubogi”, bliski ludziom?? Ubóstwo papieża – hmm..co jest tańsze, zamieszkać na Watykanie, gdzie papież ma swoje rezydencje i wszystko jest/ było przygotowane, czy zamieszkać w do u św. Marty, gdzie trzeba było organizować wszystko od nowa, zapewnić bezpieczeństwo i przy okazji wyłączyć z użytku wielką część tego domu (ze względów bezpieczeństwa), w którym zatrzymywali się goście, kardynałowie i biskupi..? Chyba jednak takie zwykłe podporządkowanie się byłoby korzystniejsze i zdecydowanie „bardziej ubogie”. Inna kwestia, księża mają nie brać pieniędzy za sakramenty – w Rzymie (podaję ten przykład bo jest mi znany) księża oprócz posługi sakramentalnej mają inne źródła utrzymania, to przejdzie, ale niektóre parafie w Polsce, nie mówię że wszystkie mają naprawdę trudną sytuację i księża utrzymują się tylko z tego. Małe wioski gdzie jest jeden ksiądz, który nie uczy w szkole, ma tylko kościół, no przepraszam, z czegoś żyć musi. Znam historię z jednej takiej miejscowości gdzie rodzina zamówiła pogrzeb i na koniec ksiądz usłyszał „mamy nadzieję, że będzie ksiądz posłuszny Ojcu Świętemu i nie weźmie pieniędzy za sakrament (pogrzeb nie jest sakramentem – szczegół) Ksiądz odpowiedział „Kimże jestem, bym się sprzeciwiał papieżowi”. W chwili pogrzebu, w kościele ciemno, dzwonów niema, świec niema, organy milczą… Rodzina zaskoczona dlaczego?? Kim jest ksiądz by odbierać chleb rodzinie organisty i kościelnego – dlaczego oni mają pracować za darmo, ksiądz za darmo Mszę odprawił… Przepraszam za przydługi post, ale takie sytuacje pokazują trochę brak roztropności papieża w tym co mówi, chociaż z całym szacunkiem do niego. Pamiętacie „listę chorób” biskupów i kardynałów? Zgadzam się z nią i ja, ale na Boga, nie w taki sposób, wziął ich przed kamery i rzucił w twarz, a potem dochodzi do sytuacji gdzie wierni są „przeciw” księżom, a „za” papieżem – nie powinno tak być. Mówi co mu przyjdzie do głowy, jest chwalony za to, a potem się dziwi że jego słowa są wyrywane z kontekstu (chociaż czasami trudno złapać kontekst). Przyjmuje na audiencję róóóżne osoby, bo lekarza potrzebują Ci co się źle mają, być może, ale takimi postawami przytakuje na pwne rzeczy i niby jaki to znak czasu? Być może był wspaniałym biskupem, nie wątpię, ale jako papież powinien wyzbyć się – niewiem jak to nawzać…pewnych swoich zachowań. Jestem katoliczką, żeby nikogo nie zgorszyć nie napiszę nic więcej kim jestem, ale nie mogę go słuchać, szanuję, przyjmuję jako następcę świetego Piotra, ale słuchać nie potrafię…
Franciszek budzi ogromne kontrowersje i to jest tragiczne. Papież milczy w najważniejszej kwestii, która była przedmiotem synodu i proszę co się dzieje, wierni piszą petycję do Franciszka, by wreszcie przemówił. Do czego to doszło, że trzeba błagać papieża, by w końcu jasno opowiedział się za nierozerwalnością małżeństw.
Link w sprawie petycji jest na stronie: http://www.pch24
Droga Pani – nie wspomniałem w moim wpisie nic na temat „ubóstwa” papieża Franciszka, natomiast Pani odniosła się do tematu tematu w większości swojego komentarza, na dodatek przywołując jakąś absurdalną historię karykaturalnego i głupiego przeinaczenia wezwania do „niepłacenia za sakramenty”. Czyli zupełnie nie na temat.
Bardzo bym uważał ze sformułowaniami typu „papież powinien”, w kontekście przekręcania i wyrywania z kontekstu jego słów. Dlaczego – odsyłam jeszcze raz do komentowanego wpisu.
To, kogo Franciszek przyjmuje i z kim rozmawia (domyślam się, że chodzi o niedawny przypadek jakiegoś transseksualisty) nie oznacza, że „przytakuje”. Nie wiemy, jak ani o czym rozmawiali.
Nie mam też cienia wątpliwości, co papież sądzi na temat nierozerwalności małżeństw, dlatego proszę o nielinkowanie tutaj do tego typu „petycji”, szczególnie na stronie medium, z którym nie jest mi we wszystkim po drodze 🙂
„Franciszek budzi ogromne kontrowersje i to jest tragiczne.” A niby czemu? A może te „kontrowersje” są za bardzo rozdmuchane, wyolbrzymiane?