Wielki Post to nie Wielka Smuta. Nie zachęca do umartwienia i wyrzeczenia ot tak, dla samego faktu, ale prowadzi do Zmartwychwstania. Jak nie być ponurakiem, ale szukać prawdziwej (Bożej) radości również w umartwieniach? To nie takie proste…
Napisałem w tytule „dla opornych”, ale nie chcę, żeby to brzmiało jak jakieś mądralińskie pouczenia. Sam jestem oporny. Wygodnicki. Lubiący życiowe przyjemności, z kulinarnymi na pierwszym miejscu. Przez długi czas Środa Popielcowa i Wielki Piątek kojarzyły mi się z bólem brzucha i brakiem cierpliwości do wytrwania. Podjąć jakieś „postanowienia” w stylu wyłączenia Internetu, nie picia kawy itp.? Straszne. Nałożyć na siebie dyscyplinę codziennej lektury Pisma Świętego, więcej modlitwy? Słomiany zapał, po kilku dniach nie ma po nim śladu. Na serio potraktować zachętę do jałmużny, tak żeby nie była oddaniem tego co i tak zbywa, ale rzeczywistą ofiarą? Ciężka sprawa.
Wniosek: zrezygnować z czegoś, co się lubi (co jest przyjemne i dobre samo w sobie), a z drugiej strony dać coś z siebie więcej, wysilić się, zainwestować i duchowo, i fizycznie – to naprawdę trudne dla wielu osób. Przynajmniej dla mnie.
Nie wiem, czy to jakieś usprawiedliwienie, ale tę trudność potęguje jeszcze świat dookoła: on po prostu tak dziś funkcjonuje, że promuje łatwiznę, sprzedaje przyjemność, kusi różnego rodzaju słodyczą. Po co z czegoś rezygnować, umartwiać się?
Dobrowolne wyrzeczenia, decyzja o przyjęciu jakiegoś umartwienia (tak samodzielnie, bez przymusu) – to dziś niemodne, raczej powód do kpin, obśmiania, szyderstwa. Inna sprawa, że świat śmieje się raczej z karykatury postu, tworząc obraz chrześcijanina-ponuraka: posępnego, z ukosa patrzącego na innych, a przy tym obłudnego, udającego post, a po cichu podjadającego kiełbasę, udającego modlitwę, a w rzeczywistości klepiącego z pamięci sztuczne formułki, udającego jałmużnę, a w ukryciu skąpca, pazernego na kasę.
Wielki Post bez myślenia o Wielkanocy jest bez sensu. Pusty, pozbawiony celu. Jeśli nie możesz doczekać się Wigilii Paschalnej, to po co się pchasz w Środę Popielcową do kościoła? Tłumy dziś, rzeczywiście. Ale czy to pęd do zdroju łaski, czy owczy? Wielu chętnie przyjmuje popiół na głowę, ale niekoniecznie chce iść dalej w Czterdziesiętnicę. To kusząca propozycja, dla mnie też, mówiąca krótko: żyj bez konsekwencji.
Tylko że… po co żyć bez konsekwencji? Świat dziś tak żyje, ale po co?
Po co huczny karnawał, który nic już nie znaczy bo jest sam dla siebie. Po co Tłusty Czwartek, aby jedynie żeby najeść się pączków (osobiście nie mam nic przeciwko pączkom), nawet Ostatki funkcjonują – ale Popielec to już jedynie ciekawa tradycja, okazja żeby odwiedzić świątynię na mszę z kolejnym gadżetem (popiołek, kolejna będzie palemka, później święconka). Trochę się powzruszamy może na jakiejś Drodze Krzyżowej i tyle.
Wielkanoc z jajeczkiem i mazurkami – ale bez całego Triduum, zostawmy sobie tylko śmietankę.
Boże Narodzenie z choinką, prezentami, rodzinnym klimatem a nawet kolędami – ale bez Adwentu (niby do czego miałby służyć?).
Uroczyste ogłaszanie roku 2015 Rokiem Jana Pawła II – ale w tym samym roku pozwalanie na sprzedaż dzieciom pigułki poronnej i głosowanie za przyjęciem konwencji, ideologicznie najbardziej jak się da sprzecznej z nauczaniem Wojtyły.
Żałosne biadolenie nad rzekomą dyskryminacją różnych, w gruncie rzeczy chorych, osób – ale jednocześnie, mniej lub bardziej wprost, ograniczanie ludziom wierzącym prawa do manifestowania swoich przekonań (albo przynajmniej życia według nich).
Pusta pseudo-żałoba po kilkunastu ofiarach różnych zamachów terrorystycznych (ze śpiewem Imagine Lennona na ustach – doskonała ilustracja pogoni za utopią w Europie Zachodniej) – ale jednocześnie brak zająknięcia się na wieść o masowych i krwawych prześladowaniach chrześcijan, przecież nie tak wcale daleko.
Kościół to schronienie przed hipokryzją, dwulicowością. W Wielkim Poście w sam raz! Zdrowo pojmowane et-et to sposób na zachowanie prawdziwej równowagi: żeby pilnować i tego, i tego. Karnawał z Wielkim Postem, Wielki Post z radością paschalną – a nie jedno oderwane od drugiego, brane w strzępkach, jak wygodnie. Szacunek dla człowieka z jednoczesnym odrzuceniem grzechu. Okazywanie miłości z umiejętnością karcenia. I tak dalej…
Na koniec mały wtręt osobisty. Znów, podobnie jak w Adwencie, brzemienność mojej żony (teraz już na ostatniej prostej) jest dla mnie szkołą życia według zasady et-et. W Wielkim Poście przyjdzie na świat moja córka – czy nie będę mógł skakać z radości, prawdziwie się cieszyć? Ależ skąd, nie na tym polega post! Boża radość (nie wesołkowatość) jest możliwa również w takim czasie. To tak jak z różańcem: jednego dnia można odmawiać wszystkie tajemnice, radosne obok bolesnych.
Oto prawdziwa chrześcijańska konsekwencja: znać swoje miejsce i swój czas. Umieć śmiać się i płakać wtedy, gdy trzeba. Robić to, co do nas należy. Zatrzymać się i żyć – bez zastoju, ale też bez galopu.
Świetny wpis, choć trochę zawiły.
Chciałoby się dodać do Twojego spisu: radość seksu bez odpowiedzialności małżeństwa…
Świetny, ważny i potrzebny post – dzięki. Ja w Wielkim Poście chciałabym zmienić perspektywę patrzenia na swoje życie – na Bożą 🙂
PS Polecam przed publikacją czytać tekst na głos – niektóre zdania są tak zawiłe ze musiałam czytać je kilka razy żeby zrozumieć sens 😉
Dzięki za wskazówki 🙂 Moja żona mi to co jakiś czas też mówi (wtedy, gdy sama nie dokona korekty). Obiecuję poprawę!
pzdr